„Mój syn nie będzie służącym!” – Historia rodziny rozbitej między oczekiwaniami a marzeniami
– Mój syn nie będzie służącym w tym domu! – głos teściowej przebił się przez ściany naszego dwupokojowego mieszkania na Ursynowie jak syrena alarmowa. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w pianie, zmywając talerze po niedzielnym obiedzie. Michał, mój mąż, siedział przy stole z telefonem w dłoni, udając, że nie słyszy. A ja? Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Pani Anno, proszę nie przesadzać – próbowałam zachować spokój, choć serce waliło mi jak młot. – Michał tylko wyniósł śmieci.
– Wyniósł śmieci? – Teściowa spojrzała na mnie z pogardą. – Ty powinnaś to robić! Kobieta jest od tego, żeby dbać o dom. Mężczyzna ma pracować i odpoczywać!
Zacisnęłam zęby. Ile razy już to słyszałam? Ile razy tłumaczyłam Michałowi, że nie jestem jego matką ani gosposią? Ale on zawsze powtarzał: „Daj spokój, mama taka już jest”.
Tamtego dnia coś się zmieniło. Może dlatego, że byłam zmęczona po całym tygodniu pracy w szkole. Może dlatego, że nasza córka Zosia płakała w swoim pokoju, bo nie mogła znaleźć ulubionego misia, a ja byłam sama ze wszystkim. Może dlatego, że czułam się coraz bardziej niewidzialna – dla Michała, dla jego matki, dla całego świata.
Po wyjściu teściowej usiadłam na kanapie i rozpłakałam się. Michał nawet nie podszedł. – Przesadzasz – rzucił tylko przez ramię. – Mama chce dobrze.
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też chcę dobrze. Dla nas wszystkich.
Nie odpowiedział.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem złą żoną? Czy powinnam być bardziej uległa? Czy to ja jestem problemem?
Następnego dnia w pracy koleżanka zapytała mnie, czemu wyglądam na taką przygnębioną. Opowiedziałam jej wszystko. – Anka, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej zwariujesz.
Ale jak postawić granice komuś, kto uważa, że wie lepiej? Komuś, kto od lat rządzi całą rodziną?
Przez kolejne tygodnie napięcie rosło. Teściowa dzwoniła codziennie: „Czy Michał ma co jeść?”, „Czy Zosia jest ciepło ubrana?”, „Czy posprzątałaś?”. Michał coraz częściej wracał późno z pracy i zamykał się w sobie. Ja czułam się jak cień we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z jego matką przez telefon:
– Nie wiem już, co robić z Anką – mówił szeptem. – Ciągle narzeka…
Poczułam się zdradzona. To ja dźwigałam na barkach cały dom, a on…
Zaczęłam szukać wsparcia u rodziców. Mama powiedziała: „Musisz walczyć o siebie”. Tata milczał, ale widziałam w jego oczach troskę.
W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam Michałowi terapię dla par. Wybuchnął śmiechem:
– Ty chyba żartujesz! To wszystko przez ciebie! Gdybyś była normalna…
Tej nocy podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy Zosi i swoje ubrania. Nad ranem zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, mogę przyjechać?
– Zawsze możesz wrócić do domu – odpowiedziała bez wahania.
Kiedy wychodziłam z mieszkania, Michał spał. Nie zostawiłam mu listu. Nie miałam już siły tłumaczyć się komukolwiek.
Pierwsze dni u rodziców były trudne. Zosia tęskniła za tatą. Ja płakałam po nocach, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłam. Ale z każdym dniem odzyskiwałam oddech. Zaczęłam chodzić na terapię indywidualną. Uczyłam się mówić „nie”.
Michał dzwonił rzadko. Najpierw był wściekły: „Jak mogłaś mi to zrobić?”. Potem błagał o powrót: „Mama już się nie będzie wtrącać”. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda.
Po kilku miesiącach dostałam propozycję awansu w pracy. Zosia zaczęła chodzić do nowego przedszkola i powoli odzyskiwała radość życia. Ja też.
Czasem spotykam teściową na bazarku pod blokiem. Patrzy na mnie z pogardą i szepcze coś pod nosem. Ale już mnie to nie boli.
Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa decydować za mnie o moim życiu. Nawet jeśli to oznacza samotność i walkę o każdy dzień.
Czy naprawdę musimy poświęcać własne marzenia dla cudzych oczekiwań? Czy rodzina to miejsce wsparcia czy więzienie? Może czasem trzeba wszystko stracić, żeby odzyskać siebie?