Moja córka już nie jest tą samą osobą: Jak zięć oddalił nas od własnej krwi
– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu – głos Ani drżał, choć próbowała brzmieć stanowczo. Stałyśmy w kuchni, a za oknem padał deszcz. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
– Aniu, ja tylko pytam, dlaczego nie możesz przyjść na urodziny taty? – próbowałam mówić spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe. – Przecież zawsze byłaś z nami w takie dni.
– Darek nie czuje się tu dobrze. Poza tym mamy swoje plany – odpowiedziała, unikając mojego wzroku. W tej jednej chwili zobaczyłam w jej oczach obcą osobę.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy Ania poznała Dariusza na studiach w Krakowie. Był przystojny, elokwentny, miał w sobie coś magnetycznego. Pamiętam pierwsze spotkanie – przyniósł kwiaty, rozmawiał z nami uprzejmie, żartował z moim mężem. Ale już wtedy czułam pod skórą niepokój. Może to matczyna intuicja?
Z czasem Ania zaczęła się zmieniać. Coraz rzadziej dzwoniła, coraz krócej rozmawiała. Zawsze była zajęta – praca, kursy, wyjazdy z Darkiem. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, odpowiadała: „Mamo, nie przesadzaj”.
Pewnego dnia zadzwoniłam do niej wieczorem.
– Aniu, martwię się o ciebie. Dawno cię nie widziałam.
– Mamo, jestem dorosła. Mam swoje życie – usłyszałam w słuchawce i poczułam ukłucie w sercu.
Mój mąż Andrzej próbował mnie uspokajać:
– Daj jej trochę przestrzeni. Może musi się odnaleźć w nowej roli żony.
Ale ja czułam, że to coś więcej. Z czasem zauważyłam, że Dariusz coraz częściej decyduje za Anię. Gdzie pojadą na wakacje, z kim się spotkają, nawet co będą jeść na kolację. Kiedyś zapytałam ją o to wprost.
– Aniu, czy ty jesteś szczęśliwa?
Spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Mamo, czemu ciągle mi to powtarzasz? Darek mnie kocha i dba o mnie.
Ale jej oczy mówiły coś innego – były smutne i zmęczone.
Najgorszy był dzień urodzin Andrzeja. Przygotowałam wszystko jak dawniej – jego ulubiony sernik, bigos według przepisu babci. Zaprosiłam kilku bliskich znajomych i oczywiście Anię z Darkiem. Zadzwoniłam do niej rano:
– Aniu, o której będziecie?
– Mamo… nie przyjedziemy dzisiaj. Darek źle się czuje po pracy i musimy odpocząć.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam w kuchni z telefonem przy uchu i czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Andrzej próbował żartować:
– Może młodzi mają lepsze plany niż siedzenie ze starymi rodzicami?
Ale widziałam w jego oczach ten sam ból co u mnie.
Wieczorem patrzyliśmy na puste miejsce przy stole. Goście składali życzenia Andrzejowi, ale atmosfera była ciężka. Po kolacji wyszłam na balkon i pozwoliłam sobie na płacz.
Od tamtej pory kontakt z Anią był coraz rzadszy. Przestała odbierać telefony, odpisywała na SMS-y zdawkowo. Gdy próbowałam ją odwiedzić w Krakowie, zawsze miała wymówkę: „Mamo, mamy dużo pracy”, „Mamo, Darek jest chory”, „Mamo, może innym razem”.
Zaczęłam mieć koszmary – śniło mi się, że Ania stoi za szybą i woła mnie bezgłośnie o pomoc. Budziłam się zlękniona i bezradna.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z Krakowa:
– Pani Zosiu… widziałam Anię na spacerze z Darkiem. Wyglądała na bardzo przygaszoną. Czy wszystko u nich dobrze?
To był moment przełomowy. Postanowiłam pojechać do Krakowa bez zapowiedzi.
Podjechałam pod ich blok i zadzwoniłam domofonem. Odebrał Dariusz:
– Tak?
– To ja, Zosia. Chciałabym zobaczyć się z Anią.
– Ania jest zajęta – odpowiedział chłodno i rozłączył się.
Stałam pod klatką jak zbity pies. Czułam się upokorzona i bezsilna.
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Mamo, czemu przyjechałaś bez zapowiedzi? To nie jest dobry moment.
– Aniu… czy ty naprawdę jesteś szczęśliwa? – zapytałam drżącym głosem.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Muszę kończyć – powiedziała cicho i rozłączyła się.
Od tamtej pory już nawet nie próbowałam dzwonić codziennie. Czekałam na jakikolwiek znak od niej – czasem przysyłała krótkiego SMS-a na święta albo imieniny.
Andrzej zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać o Ani. Wieczorami siedzieliśmy razem przed telewizorem w milczeniu.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Może byłam zbyt opiekuńcza? Może powinnam była zaakceptować Dariusza bez zastrzeżeń? Ale przecież matka czuje…
Czuję pustkę tam, gdzie kiedyś była bliskość z córką. Czasem łapię się na tym, że mówię do niej w myślach: „Aniu, wróć do nas…”.
Piszę tę historię z nadzieją, że ktoś mnie zrozumie. Że może ktoś przeżył podobny ból i wie, jak to jest tracić dziecko nie przez śmierć czy chorobę, ale przez wpływ drugiego człowieka.
Czy można jeszcze odzyskać utraconą więź? Czy matka powinna walczyć do końca czy pozwolić odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?