Moja mama nie chce zająć się wnukami, a ja muszę utrzymać rodzinę

– Mamo, proszę cię, tylko na kilka godzin. Muszę iść do pracy, nie mam nikogo innego – mój głos drżał, a w gardle czułam gulę. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojej mamy.

– Zosiu, mówiłam ci już tyle razy. Ja swoje dzieci wychowałam. Teraz chcę mieć trochę spokoju. Nie mogę ciągle siedzieć z twoimi – odpowiedziała chłodno, jakby rozmawiała z obcą osobą.

Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi twarz mojego najstarszego syna, Michała, który od kilku dni pytał, czy tata wróci na jego urodziny. Nie miałam serca mu powiedzieć, że tata już nigdy nie wróci. Mój mąż, Tomek, zginął w wypadku samochodowym dwa miesiące temu. Od tamtej pory wszystko się posypało.

Nie miałam czasu na żałobę. Musiałam działać – dla dzieci. Ale jak mam to zrobić sama? Pracuję w sklepie spożywczym na osiedlu. Szefowa już patrzy na mnie krzywo, bo ciągle proszę o zmiany tylko wtedy, gdy dzieci są w szkole lub przedszkolu. A co z wakacjami? Co z chorobami? Co z tymi wszystkimi dniami wolnymi, kiedy szkoły zamknięte?

– Mamo… – zaczęłam jeszcze raz, ale przerwała mi.

– Zosiu, ja naprawdę nie mogę. Mam swoje sprawy. Poza tym dzieci są głośne, a ja źle się czuję ostatnio. Może znajdziesz jakąś opiekunkę?

Opiekunkę? Za co? Ledwo starcza mi na rachunki i jedzenie. Zresztą… komu miałabym powierzyć trójkę dzieci? Najmłodsza, Hania, ma dopiero trzy lata i ciągle płacze za tatą.

Odłożyłam telefon i usiadłam przy stole. Przez chwilę patrzyłam na ścianę, na której wisiało nasze rodzinne zdjęcie sprzed roku – wszyscy uśmiechnięci, Tomek obejmuje mnie ramieniem, dzieci śmieją się do obiektywu. Jak to możliwe, że wszystko tak szybko się rozsypało?

W kuchni pojawił się Michał.

– Mamo, głodny jestem – powiedział cicho.

– Już robię kanapki – odpowiedziałam automatycznie.

Patrzył na mnie uważnie.

– Płakałaś?

Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się blado.

– Nie, synku. Wszystko w porządku.

Ale przecież nic nie było w porządku. W lodówce światło i kilka plasterków sera. W portfelu czterdzieści złotych do końca tygodnia. A ja muszę jeszcze kupić pieluchy dla Hani i zeszyty dla Kasi.

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra – Anka.

– Zosia, mama mówiła mi o waszej rozmowie. Wiesz… ona naprawdę źle się czuje ostatnio.

– Anka, ja nie proszę jej o opiekę codziennie! Tylko czasem… Chociaż na kilka godzin! – wybuchłam.

– Wiem… Ale ona zawsze była taka… zamknięta w sobie. Może spróbuj pogadać z sąsiadką? Panią Grażyną?

Pani Grażyna była miła, ale sama miała wnuki i swoje problemy. Poza tym… czy to nie powinno być normalne, że babcia pomaga swoim wnukom?

Następnego dnia rano szłam do pracy z duszą na ramieniu. Dzieci zostawiłam pod opieką sąsiadki na dwie godziny – obiecałam jej kawę i ciasto w zamian. Cały czas myślałam tylko o tym, co będzie dalej. Jak długo jeszcze dam radę tak ciągnąć?

W pracy szefowa spojrzała na mnie surowo.

– Zosiu, musisz się określić. Albo bierzesz więcej zmian, albo będziemy musieli się pożegnać.

Zacisnęłam zęby.

– Postaram się coś wymyślić…

Wróciłam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Dzieci były rozbrykane, Hania popłakiwała za mną cały czas. Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam liczyć pieniądze. Znowu zabraknie na wszystko.

Wtedy zadzwonił telefon. Mama.

– Zosiu…

Milczałam przez chwilę.

– Tak?

– Przemyślałam to… Może mogłabym zabrać dzieci do siebie na jeden dzień w tygodniu. Ale tylko jeden! – powiedziała szorstko.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Dziękuję, mamo…

Ale wiedziałam już, że nie mogę liczyć na więcej. Muszę radzić sobie sama.

Minęły tygodnie. Dzieci coraz częściej chorowały – przeziębienia, kaszel, gorączka. Pracodawca coraz bardziej naciskał na mnie o dyspozycyjność. Mama trzymała się swojego jednego dnia w tygodniu – czasem nawet odwoływała w ostatniej chwili.

Pewnego wieczoru Michał przyszedł do mnie z zeszytem.

– Mamo… pani w szkole mówiła, że trzeba zrobić makietę miasta na plastykę. Pomóżesz mi?

Spojrzałam na niego bezradnie – byłam tak zmęczona, że ledwo widziałam na oczy.

– Spróbuję…

Usiedliśmy razem przy stole i przez godzinę wycinaliśmy kartonowe domki. Michał był szczęśliwy – ja czułam tylko narastające zmęczenie i żal do świata.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o Tomku, o dzieciach, o mamie… Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna? Czy to ze mną jest coś nie tak?

Następnego dnia rano zadzwoniła do mnie szefowa.

– Zosiu… musimy zakończyć współpracę. Przykro mi.

Świat mi się zawalił. Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam jak dziecko. Dzieci patrzyły na mnie przerażone – pierwszy raz widziały mnie w takim stanie.

Po kilku dniach zaczęłam szukać pracy gdzie indziej – sprzątałam klatki schodowe, myłam okna u sąsiadów, robiłam zakupy starszym osobom za drobną opłatą. Każda złotówka była na wagę złota.

Mama dzwoniła coraz rzadziej. Siostra też miała swoje życie – mąż, dzieci, praca za granicą. Czułam się coraz bardziej samotna i opuszczona.

Któregoś dnia Hania zachorowała poważniej – wysoka gorączka, kaszel nie do opanowania. Lekarz powiedział: zapalenie płuc, konieczna hospitalizacja.

Siedziałam przy jej łóżku w szpitalu i patrzyłam na jej bladą buzię. Wtedy zadzwoniła mama.

– Zosiu… słyszałam od Anki o Hani. Może mogłabym przyjść do was jutro? Pomóc trochę?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli: żal, gniew, tęsknotę za wsparciem…

– Jeśli chcesz…

Przyszła następnego dnia z torbą pełną jedzenia i ciepłym kocem dla Hani. Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.

– Wiem, że ci ciężko – powiedziała cicho. – Ja też nie zawsze byłam dobrą matką…

Spojrzałam na nią ze łzami w oczach.

– Chciałabym tylko czasem poczuć się mniej samotna…

Mama ujęła moją dłoń i po raz pierwszy od lat poczułam jej ciepło.

Nie wiem, czy to początek zmian między nami. Ale wiem jedno: życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe – ale czasem wystarczy jeden gest, żeby poczuć nadzieję.

Czy naprawdę musimy być tacy samotni w naszych problemach? Dlaczego tak trudno nam prosić o pomoc – nawet tych najbliższych?