Na pogrzebie męża dostałam SMS: „Żyję. Nie ufaj naszym dzieciom.” – Historia, która zniszczyła moją rodzinę

— Mamo, musisz się z tym pogodzić. Tata nie wróci — powiedział Adam, patrząc na mnie z chłodnym spokojem, który jeszcze kilka lat temu byłby dla mnie nie do pomyślenia. Stałam nad grobem mojego męża, a ziemia pod moimi stopami wydawała się drżeć razem ze mną. Wtedy zadzwonił telefon. Drżącą ręką wyjęłam go z torebki. Wiadomość od nieznanego numeru: „Żyję. Nie ufaj naszym dzieciom.”

Serce mi stanęło. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę myślałam, że to okrutny żart. Ale potem spojrzałam na Adama i Pawła — moich synów — stojących obok trumny ojca. Ich twarze były nieruchome, łzy jakby wymuszone, a uścisk Adama zimny jak listopadowy wiatr. Coś było bardzo nie tak.

Przez czterdzieści dwa lata byłam żoną Andrzeja. Poznaliśmy się w małym miasteczku pod Łodzią. On — mechanik rowerowy z wiecznym smarem pod paznokciami i uśmiechem, który rozświetlał nawet najbardziej szare dni. Ja — bibliotekarka z marzeniami o wielkim świecie, które zamieniłam na miłość i rodzinę. Nasz dom był skromny, dach przeciekał podczas burz, ale byliśmy szczęśliwi. Potem pojawili się chłopcy: Adam i Paweł. Andrzej był dla nich bohaterem — uczył ich łowić ryby w Nerze, naprawiać rowery i opowiadał bajki na dobranoc.

Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. Adam — zawsze ambitny, niecierpliwy — odrzucił propozycję ojca, by przejąć warsztat.
— Nie będę całe życie babrał się w smarze jak ty — rzucił kiedyś z pogardą.
To bolało Andrzeja bardziej niż cokolwiek innego.

Obaj synowie wyjechali do Warszawy. Zrobili karierę w nieruchomościach, szybko dorobili się pieniędzy i nowych znajomych. Zaczęli przyjeżdżać coraz rzadziej, a kiedy już byli, ich samochody i garnitury kłuły mnie w oczy. Nasz dom stał się dla nich reliktem przeszłości, czymś, czego się wstydzili.

Pamiętam jedną z ostatnich wspólnych kolacji:
— Mamo, z Pauliną planujemy dziecko. Potrzebujemy wsparcia finansowego. Gdybyście sprzedali dom, moglibyśmy dostać zaliczkę na spadek — powiedział Adam bez cienia skrupułów.
— Synu, dopóki żyjemy, to my decydujemy o naszym majątku — odpowiedział Andrzej spokojnie, ale widziałam w jego oczach cień strachu.

Kilka tygodni później zadzwonił telefon ze szpitala.
— Pani mąż miał poważny wypadek w warsztacie. Proszę przyjechać natychmiast.

Nie pamiętam drogi do szpitala. Adam i Paweł byli już na miejscu.
— Mama, tata jest w ciężkim stanie. Podobno eksplodowała jakaś maszyna — mówił Paweł, obejmując mnie mechanicznie.

Andrzej leżał nieprzytomny, podłączony do aparatury. Trzymałam go za rękę i czułam ledwo wyczuwalny uścisk. Walczył. Ale lekarze nie dawali nadziei.

Przez trzy dni synowie więcej czasu spędzali na rozmowach z lekarzami o polisach ubezpieczeniowych niż przy łóżku ojca.
— Mama, tata miał polisę na 600 tysięcy złotych — rzucił Adam bez emocji.
Zamarłam. Dlaczego rozmawiali o pieniądzach, gdy ich ojciec konał?

Trzeciego dnia lekarze powiedzieli:
— Stan jest krytyczny. Szanse na powrót do świadomości są minimalne.
Adam od razu zaczął mówić o odłączeniu aparatury.
— Tata zawsze powtarzał, że nie chce być ciężarem — przekonywał mnie.

Tamtej nocy zostałam sama przy łóżku Andrzeja. Poczułam lekki uścisk jego dłoni i zobaczyłam ruch ust — próbował coś powiedzieć! Zawołałam pielęgniarkę, ale ona tylko wzruszyła ramionami:
— To odruchy mięśniowe.
Ale ja wiedziałam swoje.

Dwa dni później Andrzej zmarł.

Pogrzeb był szybki i skromny — tak chcieli synowie. Wszystko załatwili błyskawicznie, jakby chcieli mieć to z głowy. I wtedy dostałam tę wiadomość: „Żyję. Nie ufaj naszym dzieciom.”

W nocy wróciłam do pustego domu i zaczęłam przeszukiwać rzeczy Andrzeja. W jego biurku znalazłam dokumenty ubezpieczeniowe — polisa została zwiększona pół roku wcześniej z 30 tysięcy na 600 tysięcy złotych! Nigdy mi o tym nie mówił. Była też polisa wypadkowa na 200 tysięcy złotych za śmierć w pracy.

Telefon znów zawibrował:
„Sprawdź konto bankowe. Zobacz, kto wypłaca pieniądze.”

Następnego dnia poszłam do banku. Kierownik znał nas od lat.
— Pani mąż wypłacał ostatnio duże sumy gotówki razem z synem… Adamem chyba.
Ale Andrzej nigdy nie miał problemów ze wzrokiem ani pamięcią…

Kolejna wiadomość:
„To oni namówili Andrzeja na większą polisę. To była pułapka.”

Zaczęłam łączyć fakty: nagłe zwiększenie polisy, wypłaty pieniędzy przez Adama, naciski na sprzedaż domu…
Ale czy moje dzieci mogłyby…?

Wtedy przyszła kolejna wskazówka:
„Idź do warsztatu Andrzeja. Sprawdź biurko.”

Warsztat wyglądał nienagannie — żadnych śladów eksplozji! W szufladzie znalazłam notatkę napisaną jego charakterem pisma:
„Adam nalega na większą polisę dla twojego bezpieczeństwa. Ale coś mi tu śmierdzi.”
Obok był koperta zaadresowana do mnie:
„Kochana Marysiu,
Jeśli to czytasz, znaczy że stało się coś złego. Adam i Paweł są za bardzo zainteresowani pieniędzmi. Adam groził mi wczoraj: 'W twoim wieku każdy wypadek może być śmiertelny.’ Jeśli coś mi się stanie — nie ufaj nikomu.”

Zamarłam.

Wieczorem Adam przyszedł do mnie niby zatroskany:
— Mama, pieniądze z ubezpieczenia już są w drodze…
— Skąd znasz dokładną kwotę? — zapytałam lodowatym tonem.
— Pomagałem tacie z papierami… Chciał mieć pewność, że będziesz zabezpieczona.
Potem zaczął przekonywać mnie do przeprowadzki do domu opieki i oddania im pełnomocnictwa do konta bankowego.

Następnego dnia dostałam kolejną wiadomość:
„Idź na policję po raport z wypadku Andrzeja. Są sprzeczności.”

Na komisariacie stary znajomy policjant spojrzał na mnie zdziwiony:
— Jaki wypadek? Nie mamy żadnego zgłoszenia o eksplozji w warsztacie pana Andrzeja… Trafił do szpitala z objawami zatrucia metanolem.

Zatrucie? To nie był wypadek!
— Dlaczego nikt mi tego nie powiedział?
— Synowie podpisali dokumenty o zachowaniu poufności wobec rodziny…

Ukryli przede mną prawdę! Wszystko było zaplanowane!

Adam i Paweł zaczęli przychodzić coraz częściej — niby troskliwi, przynosili ciasta i kawę. Ale kolejna wiadomość ostrzegła mnie:
„Nie jedz ani nie pij nic od nich. Chcą cię otruć.”

— Mama — zaczął Adam teatralnie współczującym tonem — rozmawialiśmy z lekarzem… Uważamy, że masz początki demencji. Najlepiej będzie, jeśli zamieszkasz w domu opieki…
Ich plan był jasny: pozbawić mnie majątku i wolności.

Ostatnia wiadomość była najdłuższa:
„Marysiu, jestem Krzysztof Nowak — prywatny detektyw. Andrzej wynajął mnie trzy tygodnie przed śmiercią. Mam dowody: nagrania rozmów twoich synów planujących zabójstwo ojca i ciebie.”

Spotkaliśmy się następnego dnia w kawiarni przy rynku. Krzysztof pokazał mi nagrania: głos Andrzeja pełen lęku oraz rozmowy Adama i Pawła:
— Stary coś podejrzewa… Metanol już mam… Objawy będą wyglądały jak udar… Mama też pójdzie za nim…
Potem drugie nagranie:
— Jak dostaniemy kasę z ubezpieczenia po tacie, trzeba będzie pozbyć się też mamy… Zrobimy z tego samobójstwo wdowy po stracie męża…

Ręce mi drżały ze strachu i obrzydzenia.
Krzysztof miał też zdjęcia Adama kupującego metanol oraz dokumenty potwierdzające ich długi finansowe.
Wieczorem poszliśmy razem na policję.

Policjant wysłuchał nagrań i natychmiast wydał nakaz aresztowania moich synów.
O świcie radiowozy zatrzymały Adama i Pawła w ich luksusowych mieszkaniach na Mokotowie. Adam wszystkiego się wypierał do momentu odtworzenia nagrań; wtedy załamał się całkowicie. Paweł próbował uciekać przez balkon.

Proces był głośny w całym mieście. Zeznawałam jako świadek:
— Wychowałam ich z miłością… Poświęciłam wszystko dla rodziny… Nigdy nie uwierzyłabym, że własne dzieci mogą zamordować ojca dla pieniędzy…
Nagrania odtworzono przed sądem; sala oniemiała ze zgrozy.
Wyrok był szybki: winni zabójstwa i próby zabójstwa matki — dożywocie.

Po procesie oddałam pieniądze z ubezpieczenia fundacji pomagającej ofiarom przemocy domowej.
Tydzień później dostałam list od Adama:
„Mamo, wiem że nie zasługuję na przebaczenie… Pieniądze nas oślepiły… Zniszczyliśmy najlepszą rodzinę dla sześciuset tysięcy złotych… Jutro odbiorę sobie życie.”
Następnego dnia znaleziono go martwego w celi; Paweł trafił do szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej.

Moje życie jest teraz ciche i samotne. Warsztat Andrzeja zamieniłam w ogród pełen kwiatów; co niedziela przynoszę je na jego grób. Krzysztof stał się moim przyjacielem — jedynym człowiekiem, któremu mogę zaufać.

Czy tęsknię za synami? Tęsknię za chłopcami, którymi byli kiedyś — ale oni umarli dużo wcześniej niż ich ojciec…
Sprawiedliwość nie zwróciła mi męża ani dzieci, ale dała spokój sumienia.
Czasem siedząc wieczorem na ganku czuję obecność Andrzeja obok siebie i pytam: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka powinna zawsze wierzyć swoim dzieciom?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?