Nareszcie… czy dopiero się zaczyna? Historia Kingi i Marka

— Kinga, może się pobierzemy? — wyszeptał Marek, opierając się ciężko o framugę drzwi. W jego oczach błyszczały łzy, ale nie wiedziałam jeszcze wtedy, czy to wzruszenie, czy może efekt kolejnego kieliszka. W pokoju unosił się charakterystyczny zapach alkoholu, który wtedy zignorowałam, tłumacząc sobie, że przecież wszyscy czasem piją. Byłam zakochana po uszy, a świat wydawał się prosty: on mnie kocha, ja jego — czego więcej potrzeba do szczęścia?

Poznaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych. Marek był duszą towarzystwa — zabawny, elokwentny, zawsze w centrum uwagi. Wciągnął mnie w swój świat z prędkością huraganu. Po kilku tygodniach już nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Kiedy oświadczył mi się po raz pierwszy — właśnie wtedy, lekko podchmielony — uznałam to za urocze. „To tylko emocje,” mówiłam sobie. „On po prostu nie umie inaczej wyrazić uczuć.”

Ślub był skromny, ale pełen radości. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał Marka jak syna. Tylko babcia spojrzała na mnie z niepokojem i szepnęła: — Uważaj na niego, dziecko. Ale kto by słuchał babci, kiedy ma się dwadzieścia sześć lat i serce bije jak oszalałe?

Pierwsze miesiące były jak z bajki. Marek przynosił kwiaty bez okazji, gotował kolacje przy świecach, a ja czułam się najważniejsza na świecie. Ale potem zaczęły się drobne rysy. Znikał wieczorami pod pretekstem spotkań z kolegami z pracy. Wracał późno, czasem z butelką w ręku. Tłumaczył: — Kochanie, to tylko stres po robocie. Muszę się jakoś rozluźnić.

Początkowo wierzyłam. Przecież każdy czasem potrzebuje odreagować. Ale potem przyszły kłamstwa: „Nie piłem”, „To tylko jedno piwo”, „Przysięgam, już więcej nie będę”. Zaczęłam liczyć butelki w śmietniku, sprawdzać zapach jego oddechu, szukać ukrytych flaszek po szafkach.

Pewnego wieczoru wrócił do domu pijany jak nigdy wcześniej. Zrzucił płaszcz na podłogę i zaczął krzyczeć bez powodu:
— Ty nic nie rozumiesz! Wszyscy mają mnie gdzieś! Nawet ty!

Próbowałam go uspokoić, ale popchnął mnie na ścianę. To był pierwszy raz, kiedy poczułam strach przed własnym mężem. Następnego dnia przepraszał na kolanach:
— Kinga, przysięgam, to się więcej nie powtórzy. Kocham cię nad życie.

Wybaczyłam. Bo przecież miłość wszystko wybacza, prawda?

Ale sytuacja tylko się pogarszała. Marek tracił kolejne prace przez spóźnienia i konflikty z szefami. Pieniądze zaczęły znikać z naszego wspólnego konta. Mama coraz częściej dzwoniła z pytaniem:
— Kinga, wszystko u was w porządku?

Kłamałam jej w żywe oczy:
— Tak, mamo, wszystko dobrze. Marek dużo pracuje.

Wstydziłam się przyznać do porażki. Przecież wszyscy mówili: „Taka ładna para”, „On taki przystojny i zaradny”. Nie chciałam być tą, która nie potrafiła utrzymać rodziny.

Pewnego dnia znalazłam w łazience pustą butelkę po wódce schowaną za pralką. Wybuchłam:
— Marek! Ile jeszcze będziesz mnie okłamywał? Przecież widzę, co się dzieje!

Spojrzał na mnie pustym wzrokiem:
— Nie rozumiesz… Ja nie mogę inaczej.

Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieni. Marek obiecywał poprawę, płakał podczas spotkań z terapeutką:
— Chcę być lepszym człowiekiem dla Kingi.

Ale po kilku tygodniach wszystko wróciło do normy — tej złej normy. Znów były awantury, znów były łzy.

W końcu powiedziałam dość. Spakowałam walizkę i wróciłam do rodziców. Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu, tylko mocno przytuliła:
— Dobrze, że jesteś.

Marek dzwonił codziennie:
— Kinga, wróć do mnie! Bez ciebie nie dam rady!

Nie wiedziałam już, co robić. Z jednej strony kochałam go nadal — albo raczej tę wersję Marka sprzed alkoholu — z drugiej strony bałam się o siebie i o przyszłość.

Po kilku miesiącach ciszy dostałam od niego list:
„Kingo,
Wiem, że zawiodłem cię na każdym możliwym polu. Próbuję walczyć ze sobą każdego dnia. Jeśli kiedyś będziesz mogła mi wybaczyć — będę czekał.
Marek”

Czy można wybaczyć wszystko? Czy miłość naprawdę jest silniejsza niż nałóg? Czasem myślę o tym nocami, patrząc przez okno na puste ulice mojego rodzinnego miasta. Czy to już koniec mojej historii — czy może dopiero początek nowego życia?

Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania? Może ktoś przeszedł przez coś podobnego? Bo ja wciąż nie wiem: czy można naprawdę zacząć od nowa?