„Nie każdy rodzic daje tak samo” – Opowieść o rodzinnych oczekiwaniach i rozczarowaniach
– Znowu twoja mama przyniosła słoiki? – zapytał Marek, ledwo powstrzymując irytację, kiedy zobaczył na stole kolejne trzy słoje ogórków i dżemów.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. W jego głosie było coś, co sprawiało, że czułam się winna, choć przecież nie zrobiłam nic złego. Moja mama, jak co miesiąc, przyjechała z małego miasteczka pod Radomiem i przywiozła nam to, co miała najlepszego. Dla niej to był wyraz miłości. Dla Marka – kolejny dowód na to, że moja rodzina nie potrafi „pomagać jak należy”.
– A co w tym złego? – odpowiedziałam ostrożnie, próbując nie wybuchnąć. – Przecież to jej sposób na okazanie troski.
Marek westchnął ciężko i usiadł przy stole. – Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Moi rodzice pomagają nam naprawdę – opłacili nam wkład własny do mieszkania, dali pieniądze na samochód. Twoi… no cóż, przynoszą ogórki.
Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w ścianę albo wybiec z mieszkania. Ale zamiast tego tylko zacisnęłam pięści i spojrzałam przez okno na szare bloki Ursynowa.
– Może nie mają tyle pieniędzy – powiedziałam cicho. – Ale robią, co mogą.
Marek wzruszył ramionami. – Nie rozumiesz. Gdybyśmy mieli dzieci, chciałbym, żeby miały wszystko. Tak jak moi rodzice dali mi wszystko.
W tej chwili poczułam się jak ktoś gorszy. Jakby moja rodzina była niewystarczająca, bo nie mogła dać nam pieniędzy. Przypomniałam sobie dzieciństwo – wieczne liczenie groszy, wakacje u babci zamiast nad morzem, nowe ubrania tylko na święta. Ale też ciepło kuchni mamy, jej śmiech i zapach świeżego chleba.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Kochanie, zostawiłam ci jeszcze trochę pierogów w zamrażarce – powiedziała z troską w głosie. – I pamiętaj, żeby nie przepracowywać się w tej pracy.
– Dziękuję, mamo – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
– Wszystko w porządku? – zapytała od razu.
Chciałam jej powiedzieć o kłótni z Markiem, o tym, jak bardzo boli mnie jego podejście. Ale nie mogłam. Nie chciałam jej martwić.
– Tak, wszystko dobrze – skłamałam.
Położyłam się spać z ciężarem na sercu. Marek już spał, odwrócony do ściany. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia po pracy wróciłam do domu i zobaczyłam Marka siedzącego przy komputerze. Na ekranie miał otwarty kalkulator i tabelę z wydatkami.
– Musimy zacząć oszczędzać – rzucił bez powitania. – Twoi rodzice nie pomogą nam w razie czego.
Nie wytrzymałam.
– Czy ty naprawdę myślisz, że tylko pieniądze się liczą? Że twoi rodzice są lepsi od moich, bo mają więcej?
Marek spojrzał na mnie zaskoczony moją gwałtownością.
– Nie o to chodzi… Po prostu… Chciałbym mieć pewność, że damy radę.
– A ja chciałabym mieć pewność, że docenisz to, co mam! – krzyknęłam przez łzy.
Wybiegłam z mieszkania i poszłam przed siebie. Warszawa była szara i zimna tego wieczoru. Przechodziłam obok ludzi spieszących się do domów i czułam się jeszcze bardziej samotna.
Zadzwoniłam do taty.
– Cześć córeczko! Co tam u was?
Usłyszałam jego ciepły głos i nagle wszystko ze mnie zeszło. Opowiedziałam mu o kłótni z Markiem, o tym, jak bardzo boli mnie porównywanie rodzin.
Tata milczał przez chwilę.
– Wiesz… My nigdy nie mieliśmy dużo pieniędzy. Ale zawsze chcieliśmy dać wam tyle miłości, ile się dało. Może to nie wystarczy…
– Tato! To wystarczy! – przerwałam mu przez łzy.
– Każdy daje tyle, ile może – powiedział cicho. – I każdy daje inaczej.
Wróciłam do domu późno. Marek już czekał w kuchni. Na stole stały dwa kubki herbaty i talerz z pierogami od mamy.
– Przepraszam – powiedział pierwszy. – Chyba byłem niesprawiedliwy wobec twoich rodziców…
Usiedliśmy razem przy stole. Milczeliśmy długo, jedząc pierogi i popijając herbatę. W końcu Marek odezwał się cicho:
– Wiesz… Może masz rację. Może za bardzo przywykłem do tego, że wszystko można załatwić pieniędzmi. Ale twoja mama… Ona naprawdę się stara.
Uśmiechnęłam się przez łzy ulgi.
– Każdy rodzic kocha inaczej – powiedziałam cicho. – Twoi pomagają pieniędzmi, moi sercem i czasem.
Marek skinął głową i objął mnie ramieniem.
Kilka dni później pojechaliśmy razem do moich rodziców na weekend. Mama ucieszyła się na widok Marka bardziej niż zwykle. Tata zaprosił go do garażu, żeby pokazać mu nową wiertarkę.
Wieczorem siedzieliśmy wszyscy przy stole. Mama opowiadała historie z dzieciństwa, tata żartował z Marka, a ja patrzyłam na nich wszystkich z wdzięcznością.
W drodze powrotnej Marek powiedział:
– Wiesz… Zazdroszczę ci tej bliskości z rodzicami. U nas zawsze było jakoś… oficjalnie.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Każda rodzina jest inna. Ale każda daje coś ważnego.
Od tamtej pory Marek częściej dzwoni do mojej mamy z pytaniem o przepis na ogórki albo radzi się taty w sprawach domowych. Ja nauczyłam się doceniać to, co dają nam jego rodzice – bezpieczeństwo finansowe i spokój ducha.
Czasem myślę o tym wszystkim przed snem i zastanawiam się: czy naprawdę potrafimy docenić to, co mamy? Czy umiemy zobaczyć miłość tam, gdzie nie ma jej w oczywistej formie?
A wy? Jak wygląda wsparcie w waszych rodzinach? Czy potraficie je dostrzec?