„Nigdy nie byłam prawdziwą babcią” – wyznanie polskiej teściowej
– Znowu nie odbiera – mruczę pod nosem, patrząc na migający ekran telefonu. To już trzeci raz w tym tygodniu próbuję dodzwonić się do syna. Odkąd urodziła się Zosia, moja wnuczka, czuję się jakby ktoś zamknął mnie za grubą szybą. Widzę ich życie, słyszę o nim od sąsiadów, czasem przez przypadek spotkam ich w sklepie, ale nie mogę dotknąć, nie mogę być częścią.
Pamiętam ten dzień, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Zosię. Była taka malutka, zawinięta w różowy kocyk. Stałam w progu mieszkania mojego syna, Michała, a jego żona, Kasia, patrzyła na mnie z chłodnym uśmiechem.
– Proszę, tylko nie całuj jej po rączkach – powiedziała cicho, jakby bała się, że zaraz ją złamię.
Zamarłam. Chciałam tylko pogłaskać wnuczkę po głowie, poczuć jej zapach. Ale już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. Kasia zawsze była zdystansowana. Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Przecież starałam się być dla niej dobra. Pomagałam przy ślubie, oddałam im część oszczędności na wkład własny do mieszkania. A jednak od początku czułam się jak intruz.
– Mamo, Kasia jest zmęczona – Michał próbował łagodzić sytuację. – Może przyjdziesz innym razem?
Wyszłam wtedy z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony rozumiałam – młoda mama, hormony, stres. Ale z drugiej… Przecież jestem babcią! Czy naprawdę nie mogę przytulić własnej wnuczki?
Przez kolejne miesiące widywałam Zosię rzadko. Zawsze był jakiś powód: przeziębienie, szczepienie, wyjazd do teściów Kasi. Czułam się coraz bardziej odsuwana na bok. Moja siostra, Basia, powtarzała:
– Nie przejmuj się, może jeszcze się otworzą.
Ale mijały lata i nic się nie zmieniało. Zosia rosła, a ja znałam ją tylko ze zdjęć na Facebooku. Czasem Michał podrzucał mi jakieś zdjęcie na Messengerze:
– Zobacz, mama, Zosia już chodzi!
A ja płakałam w poduszkę nocami. Bo przecież chciałam być taką babcią jak moja mama dla moich dzieci – piec ciasta razem, chodzić na spacery do parku, opowiadać bajki przed snem.
Wszystko zmieniło się kilka tygodni temu. Zadzwonił Michał.
– Mamo… Kasia wraca do pracy po urlopie wychowawczym. Potrzebujemy kogoś do opieki nad Zosią przez kilka godzin dziennie.
Zaniemówiłam. Przez sześć lat byłam niemal niewidzialna, a teraz nagle jestem potrzebna?
– A co z przedszkolem? – zapytałam ostrożnie.
– Było miejsce tylko na pół dnia…
W tle słyszałam głos Kasi:
– Tylko niech mama pamięta o diecie Zosi! Bez glutenu i laktozy!
Poczułam ukłucie żalu i złości jednocześnie.
– Oczywiście – odpowiedziałam chłodno.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. Rozmawiałam z Basią:
– Wiesz co? Czuję się jak opiekunka na zawołanie. Przez lata mnie nie chcieli, a teraz nagle jestem dobra?
Basia wzruszyła ramionami:
– Może to szansa? Może pokażesz im, że jesteś potrzebna?
Ale czy naprawdę chcę być potrzebna tylko wtedy, gdy nie mają innego wyjścia?
Pierwszego dnia przyszłam punktualnie o ósmej rano. Kasia otworzyła drzwi i bez słowa podała mi listę zasad: co Zosia może jeść, o której ma spać drzemkę, ile minut może oglądać bajki.
– Proszę też nie wychodzić z nią na plac zabaw bez mojej zgody – dodała sucho.
Zosia patrzyła na mnie nieufnie spod grzywki.
– Cześć, babciu – powiedziała cicho.
Serce mi zmiękło. Uklękłam przy niej i podałam rękę.
– Chcesz mi pokazać swoje zabawki?
Przez pierwsze dni było trudno. Zosia była wycofana, nie chciała się przytulać. Kasia dzwoniła co godzinę:
– Czy wszystko w porządku? Czy dałaś jej wodę bez cytryny? Czy była już w toalecie?
Czułam się jak pod nadzorem kuratora.
Wieczorami płakałam ze złości i bezsilności. Michał próbował mnie pocieszać:
– Mamo, Kasia po prostu bardzo się martwi…
Ale ja wiedziałam swoje. To nie tylko troska o dziecko. To brak zaufania do mnie jako matki i babci.
Któregoś dnia Zosia przyszła do mnie z książką.
– Babciu, przeczytasz mi?
Usiadłyśmy razem na dywanie. Po raz pierwszy poczułam ciepło w sercu. Może jednak jest nadzieja?
Ale następnego dnia Kasia wróciła wcześniej i zobaczyła nas razem.
– Mamo, mówiłam przecież, żeby nie czytać jej tych bajek! Tam są smoki i potwory!
Poczułam się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka.
– Przepraszam… Nie wiedziałam…
Kasia spojrzała na mnie chłodno:
– Proszę trzymać się zasad.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Mamo… Kasia jest trochę przewrażliwiona… Ale proszę cię, postaraj się…
Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem winna? Może rzeczywiście robię coś źle? Może powinnam była bardziej walczyć o kontakt z Zosią przez te lata? Ale przecież próbowałam! Pisałam SMS-y, dzwoniłam…
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Kasi przez telefon:
– Mama Michała jest taka nachalna… Ciągle chce coś robić po swojemu…
Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę jestem taka straszna?
Postanowiłam porozmawiać z Kasią wprost.
– Kasiu… Czy ja coś zrobiłam źle? Dlaczego tak trudno ci mi zaufać?
Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Po prostu… Chcę mieć kontrolę nad tym, co dzieje się z moim dzieckiem. Moja mama zawsze była nadopiekuńcza i nie chcę powtarzać tych błędów…
Westchnęłam ciężko.
– Ale ja też jestem mamą. I babcią. Chcę być częścią waszego życia…
Kasia milczała długo.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Zosia zaczęła częściej przychodzić do mnie sama. Kasia czasem pyta mnie o radę w sprawach zdrowotnych czy wychowawczych. Ale nadal czuję dystans.
Czasem zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie po tylu latach niedomówień? Czy rodzina to tylko obowiązek i wygoda? A może powinnam po prostu zaakceptować swoją rolę – nawet jeśli jest inna niż sobie wymarzyłam?
Czy wy też czuliście kiedyś, że jesteście potrzebni tylko wtedy, gdy komuś brakuje rąk do pracy? Jak sobie z tym radzicie?