Przeprowadzka do córki – gorzkie rozczarowanie Wandy Nowak
– Mamo, nie możesz już mieszkać sama. – Głos Magdy był stanowczy, choć próbowała ukryć niecierpliwość. Stałam w swoim małym przedpokoju, otoczona zapachem starego drewna i ciepłem kaloryfera, który zawsze grzał nawet w najzimniejsze zimy. Spojrzałam na nią – moją jedyną córkę, która kiedyś tuliła się do mnie w nocy po burzy, a dziś patrzyła na mnie jak na problem do rozwiązania.
Nie chciałam się wyprowadzać. Każdy kąt tego mieszkania znał moje sekrety, każda rysa na ścianie przypominała mi o śmiechu mojego męża, o pierwszych krokach Magdy, o nocach spędzonych na szyciu jej sukienek. Ale Magda była nieugięta. – Sama wiesz, że już nie dasz rady. – dodała cicho.
Zgodziłam się. Może rzeczywiście miałam już swoje lata, może rzeczywiście coraz trudniej było mi wejść na czwarte piętro bez windy. Może powinnam być wdzięczna, że córka chce się mną zaopiekować. Ale kiedy zamknęłam za sobą drzwi mojego mieszkania po raz ostatni, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce.
Nowe mieszkanie Magdy było nowoczesne, przestronne i… zimne. Wszystko błyszczało czystością, ale brakowało tu duszy. Mój pokój – a raczej kąt oddzielony regałem od salonu – był urządzony praktycznie: łóżko, szafka nocna, lampka. Ani jednej rzeczy z mojego dawnego życia. – Mamo, nie ma tu miejsca na te stare graty – powiedziała Magda, kiedy próbowałam przynieść chociaż moją porcelanową filiżankę.
Pierwsze dni były najgorsze. Magda wychodziła do pracy wcześnie rano, wracała późno wieczorem. Jej mąż, Tomek, rzucał mi krótkie „dzień dobry” i znikał w swoim gabinecie. Wnuczka Zosia była wiecznie zajęta telefonem i patrzyła na mnie z pobłażliwym uśmiechem. Czułam się jak mebel – niepotrzebny dodatek do ich uporządkowanego życia.
– Mamo, nie możesz tak siedzieć cały dzień w domu! – upomniała mnie Magda pewnego wieczoru. – Może zapiszesz się do klubu seniora? Albo pójdziesz na spacer?
Nie rozumiała. Na Pradze znałam każdego psa i każdą ławkę. Tutaj wszystko było obce: ludzie zamykali się w swoich mieszkaniach, nikt nie mówił „dzień dobry” na klatce schodowej. Kiedy próbowałam zagadać do sąsiadki z naprzeciwka, spojrzała na mnie jak na intruza.
Z czasem zaczęły się drobne spięcia. – Mamo, nie zostawiaj kubka na stole! – krzyczała Magda. – Mamo, nie przesuwaj moich rzeczy! – Mamo, nie włączaj telewizora tak głośno!
Czułam się coraz bardziej zbędna. Próbowałam pomagać: ugotowałam rosół według starego przepisu, ale Magda skrzywiła się: – Teraz jemy zdrowiej, bez tłuszczu i soli. Zosia nawet nie spróbowała.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Magdy z Tomkiem:
– Ile to jeszcze potrwa? – spytał szeptem.
– Nie wiem… Mama jest coraz bardziej uparta. Może powinniśmy poszukać jej jakiegoś domu opieki?
Serce mi zamarło. Dom opieki? Ja? Przecież całe życie poświęciłam rodzinie! Zawsze byłam dla nich, a teraz jestem ciężarem?
Zaczęłam coraz częściej wracać myślami do swojego starego mieszkania. Do zapachu kawy o poranku, do sąsiadki Krysi, która zawsze przynosiła mi świeże bułki z piekarni za rogiem. Do śmiechu dzieci bawiących się pod oknem.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam Magdzie:
– Chcę wrócić na Pragę.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
– Mamo, przecież tam sobie nie poradzisz! Tutaj masz wszystko pod ręką.
– Ale nie mam tu siebie – odpowiedziałam cicho.
Przez chwilę milczała. Widziałam w jej oczach zmęczenie i irytację.
– Mamo… Ja naprawdę chciałam dobrze. Ale ja mam swoje życie! Nie mogę być cały czas przy tobie.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę bycie matką oznacza samotność na starość? Czy tak wygląda wdzięczność?
Wieczorem długo leżałam bezsennie, wsłuchując się w odgłosy cudzego domu. W końcu podjęłam decyzję: wrócę na Pragę. Choćby miało to oznaczać samotność – wolę swoją samotność niż bycie ciężarem dla własnej córki.
Następnego dnia zadzwoniłam do Krysi:
– Krysiu… czy twoja sąsiadka nadal wynajmuje pokój?
– Wanda! Wracaj do nas! Tu wszyscy za tobą tęsknią!
Poczułam ulgę i radość pierwszy raz od miesięcy.
Spakowałam kilka rzeczy – tych najważniejszych: zdjęcie męża, filiżankę po babci, sweter robiony na drutach przez mamę. Reszta mogła zostać.
Kiedy wychodziłam z mieszkania Magdy, Zosia nawet nie oderwała wzroku od telefonu.
Na Pradze powitały mnie znajome twarze i zapach świeżych bułek.
Czasem zastanawiam się: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy może to świat tak bardzo się zmienił? Czy starość zawsze musi oznaczać samotność? A może po prostu każdy z nas musi znaleźć swoje miejsce – nawet jeśli oznacza to powrót do punktu wyjścia?