Testament bez mojego imienia: Jak zdrada mojego męża zniszczyła naszą rodzinę

– Nie wierzę, że to zrobiłeś, Piotrze! – krzyknęłam w pusty salon, ściskając w dłoni kopertę z kancelarii notarialnej. Mój głos odbił się echem od ścian, na których jeszcze wisiały nasze wspólne zdjęcia: ślub w Krakowie, wakacje nad Bałtykiem, urodziny syna. Wszystko to nagle wydało mi się kłamstwem.

Piotr zmarł nagle – zawał serca, bez ostrzeżenia. Jeszcze tydzień temu planowaliśmy remont kuchni i wyjazd do Zakopanego. Teraz siedziałam sama, a świat wokół mnie walił się z hukiem. Gdy notariusz odczytał testament, poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

– Cały majątek, udziały w firmie, dom… wszystko zapisane na Annę Maj – powiedział spokojnie mecenas Nowak.

– Kim jest Anna Maj? – zapytałam z niedowierzaniem.

Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem. Moja teściowa zaczęła płakać, a brat Piotra spuścił wzrok. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś żart, pomyłka. Ale nie – dokument był autentyczny, podpis Piotra nie pozostawiał wątpliwości.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Syn, Michał, miał dopiero siedemnaście lat. Starałam się być silna dla niego, ale nocami płakałam do poduszki. W głowie kłębiły mi się pytania: Kim jest ta kobieta? Dlaczego Piotr to zrobił? Czy przez te wszystkie lata byłam tylko tłem w jego życiu?

Zaczęłam szukać odpowiedzi. Przeglądałam jego rzeczy, szukałam śladów – wiadomości w telefonie, maile, stare zdjęcia. W końcu znalazłam: zdjęcie Piotra z Anną Maj sprzed kilku lat. Uśmiechali się do siebie jak para zakochanych nastolatków. Na odwrocie zdjęcia napis: „Na zawsze Twój”.

Zadzwoniłam do niej. Głos miała spokojny, wręcz chłodny.

– Pani Anna Maj? Mówi Maria Nowakowska… żona Piotra.

– Tak, wiem kim pani jest – odpowiedziała bez cienia emocji.

– Dlaczego on… dlaczego wszystko przepisał na panią?

– To sprawa między mną a Piotrem – ucięła rozmowę.

Czułam się upokorzona. Zaczęły do mnie docierać plotki – sąsiadka powiedziała mi, że widywała Piotra z „jakąś kobietą” w kawiarni na rynku. Teściowa przyznała się, że wiedziała o romansie syna od lat, ale „nie chciała burzyć rodziny”.

Michał zamknął się w sobie. Przestał chodzić na treningi piłki nożnej, unikał rozmów. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole i zapytał:

– Mamo… czy tata nas kochał?

Nie umiałam odpowiedzieć. Sama nie wiedziałam już nic.

W międzyczasie Anna Maj zaczęła domagać się wydania domu i udziałów w firmie rodzinnej. Groziła sądem. Moi rodzice doradzali mi walkę o zachowek, ale czułam się zbyt słaba. Każda wizyta u prawnika była jak rozdrapywanie świeżej rany.

Pewnego dnia pojechałam do firmy Piotra. Jego wspólnik, pan Marek, zaprosił mnie do gabinetu.

– Maria… Piotr był dobrym człowiekiem, ale pogubił się. Anna była jego pierwszą miłością jeszcze z liceum. Spotkali się ponownie kilka lat temu…

– A ja? Nasze małżeństwo? Nasz syn?

Marek spuścił wzrok.

– Myślę, że próbował pogodzić dwa życia naraz i nie miał odwagi powiedzieć ci prawdy.

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Zaczęłam analizować każdy gest Piotra z ostatnich lat: jego nieobecność podczas świąt, tajemnicze wyjazdy służbowe, coraz rzadsze rozmowy wieczorami. Czy naprawdę byłam tak ślepa?

Zdecydowałam się walczyć o zachowek dla siebie i syna. Sprawa ciągnęła się miesiącami. Anna Maj była bezwzględna – wynajęła najlepszych prawników w Krakowie. W sądzie czułam się jak intruz we własnym życiu.

Michał coraz gorzej znosił całą sytuację. Zaczął mieć problemy w szkole, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Pewnego dnia znalazłam go płaczącego w swoim pokoju.

– Mamo… ja już nie chcę tu mieszkać. Wszystko mi przypomina tatę.

Przytuliłam go mocno i obiecałam, że razem damy radę.

W końcu sąd przyznał nam zachowek – niewielką część majątku. Musieliśmy sprzedać dom i przeprowadzić się do mniejszego mieszkania na obrzeżach miasta. Firma rodzinna przeszła całkowicie w ręce Anny Maj.

Zostały mi wspomnienia i pytania bez odpowiedzi. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Każdego dnia uczę się żyć od nowa – dla siebie i dla Michała.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy można naprawdę znać drugiego człowieka? A może wszyscy nosimy maski nawet przed najbliższymi? Co wy o tym myślicie?