Testament, który rozdarł moją rodzinę: Spowiedź Marii z Poznania
– Nie wierzę, że to zrobiłaś, mamo! – głos mojego męża, Piotra, odbijał się echem od ścian salonu. Siedziałam na kanapie, ściskając w dłoni zmięty list. Testament. Dokument, który miał być formalnością, a stał się początkiem końca naszej rodziny.
Jeszcze wczoraj byłam przekonana, że po śmierci teściowej wszystko się ułoży. Że żałoba nas zbliży, pozwoli zapomnieć o dawnych urazach. Ale kiedy notariusz odczytał ostatnią wolę pani Zofii, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Cały dom – ten stary dom na Jeżycach, w którym spędziłam dwadzieścia lat życia – przypadł mojej szwagierce, Agacie. Ani słowa o mnie. Ani słowa o moich dzieciach.
– To chyba jakiś żart – szepnęłam wtedy do Piotra, ale on tylko spuścił głowę. Widziałam w jego oczach wstyd i bezradność.
Agata uśmiechała się blado, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Jej mąż, Tomek, już zaczął snuć plany remontu. A ja? Ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Wróciliśmy do mieszkania na Winogradach. Piotr milczał przez całą drogę. Dzieci – Ania i Michał – nie rozumiały jeszcze, co się stało. Ale ja wiedziałam jedno: zostałam zdradzona przez kobietę, którą traktowałam jak matkę.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? Przecież przez lata opiekowałam się Zofią – to ja jeździłam z nią do lekarzy, gotowałam jej ulubiony rosół, znosiłam jej humory i pretensje. Agata pojawiała się tylko na święta, zawsze z prezentami i uśmiechem. Ale to ja byłam na co dzień.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Agata.
– Maria… możemy się spotkać?
Nie chciałam jej widzieć. Ale ciekawość zwyciężyła.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy Rynku Jeżyckim. Agata przyszła pierwsza. Miała podkrążone oczy i drżące dłonie.
– Wiem, że jesteś na mnie zła – zaczęła cicho. – Ale to nie była moja decyzja.
– To dlaczego nic nie powiedziałaś? – przerwałam jej ostro. – Przecież wiedziałaś, co jest w testamencie!
– Mama… Ona zawsze miała swoje powody. Myślała, że ty sobie poradzisz. Że masz Piotra, dzieci…
– A ty? Ty nie masz rodziny?
Agata spuściła wzrok.
– Może mama chciała mi wynagrodzić te lata…
Nie potrafiłam już słuchać. Wyszłam z kawiarni bez słowa.
W domu Piotr próbował mnie pocieszać:
– Może mama miała swoje powody…
– Jakie powody?! – wybuchłam. – Przecież to ja byłam przy niej do końca!
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Piotr zamykał się w sobie, unikał rozmów o matce i Agacie. Ja nie mogłam przestać myśleć o niesprawiedliwości. Czułam się niewidzialna, nieważna.
Dzieci zaczęły pytać:
– Mamo, kiedy pojedziemy do babcinego domu?
Nie umiałam im odpowiedzieć.
Minęły tygodnie. Agata zadzwoniła jeszcze raz:
– Maria… Chciałabym ci coś pokazać.
Nie chciałam jechać na Jeżyce, ale ciekawość znów zwyciężyła.
Dom był już częściowo pusty. Agata zaprowadziła mnie do pokoju Zofii. Na biurku leżał stary zeszyt.
– To dla ciebie – powiedziała cicho.
Otworzyłam zeszyt. Były tam listy Zofii do mnie – nigdy ich nie wysłała. Pisała o tym, jak bardzo mnie podziwia za siłę i oddanie rodzinie. Pisała też o swoim strachu przed samotnością i o tym, że boi się zostawić Agatę samą na świecie.
Czytałam te słowa przez łzy. Po raz pierwszy poczułam coś innego niż gniew – żal i smutek po kobiecie, która nigdy nie umiała mówić o uczuciach.
Wyszłam z domu Zofii po raz ostatni. Wiedziałam już, że nie odzyskam tego miejsca ani tej rodziny sprzed testamentu. Ale może mogę odzyskać siebie?
Wróciłam do Piotra i dzieci. Próbujemy żyć dalej – bez domu na Jeżycach, bez babci Zofii, ale razem.
Czasem pytam siebie: czy potrafię wybaczyć? Czy można pogodzić się z krzywdą, której nigdy nie da się naprawić?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Co byście zrobili na moim miejscu?