„To nie ten człowiek, za którego wyszłam” – Historia Marty z Gdańska

– Marta, czy ty naprawdę nie widzisz, jak wszystko się sypie? – głos Piotra odbił się echem w kuchni, gdzie właśnie próbowałam uspokoić płaczącą Zosię.

Zamknęłam oczy na sekundę, czując, jak narasta we mnie fala bezsilności. To już nie był ten sam człowiek, którego pokochałam na studiach. Kiedyś śmialiśmy się do łez, planowaliśmy podróże po Europie i obiecywaliśmy sobie, że nigdy nie pozwolimy, by codzienność nas przytłoczyła. Teraz codzienność była wszystkim, co mieliśmy – i była ciężka jak ołów.

– Piotrze, proszę cię, nie teraz. Zosia ma gorączkę, a Kuba zaraz wróci z przedszkola. Pomóż mi zamiast… – urwałam, bo wiedziałam, że i tak nie posłucha.

– Zawsze masz wymówki! – rzucił z wyrzutem. – Moja matka miała rację. Ty sobie nie radzisz.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Pani Halina od początku patrzyła na mnie z góry. „Nasza rodzina zawsze trzymała poziom” – mawiała na rodzinnych obiadach, a ja czułam się wtedy jak intruz. Piotr coraz częściej powtarzał jej słowa, jakby były jego własnymi myślami.

Pamiętam dzień narodzin bliźniaków. Byliśmy wtedy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wydawało. Piotr trzymał mnie za rękę i szeptał: „Jesteśmy drużyną”. Ale drużyna zaczęła się rozpadać szybciej, niż mogłam przypuszczać.

Zosia kaszlała coraz mocniej. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam do siebie. Piotr stał w drzwiach, patrząc na mnie z mieszaniną złości i rozczarowania.

– Może gdybyś była bardziej zorganizowana…

– Może gdybyś ty był bardziej obecny? – wymsknęło mi się. To był pierwszy raz, kiedy powiedziałam to na głos.

Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Motławą. Kuba wbiegł do kuchni z tornistrem i uśmiechem, który szybko zgasł, widząc nasze twarze.

– Mamo, co na obiad?

– Zupa pomidorowa, kochanie – odpowiedziałam, starając się brzmieć normalnie.

Piotr wyszedł bez słowa. Usłyszałam trzask drzwiami wejściowymi.

Wieczorem zadzwoniła teściowa.

– Marto, Piotr mówił mi, że dzieci są chore. Może powinnaś poprosić o pomoc? Wiesz, ja zawsze dawałam radę sama…

Zacisnęłam zęby. „Zawsze dawałam radę sama” – to zdanie słyszałam od niej odkąd tylko pojawiłam się w ich rodzinie. Ale ja nie byłam nią. Nie miałam babci pod ręką ani sąsiadki gotowej rzucić wszystko dla mnie.

Noc była ciężka. Zosia płakała przez sen, Kuba miał koszmary. Piotr wrócił późno i nawet nie zajrzał do dzieci. Leżałam obok niego w łóżku i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Rano próbowałam rozmawiać.

– Piotrze… Musimy coś zmienić. Tak dłużej nie dam rady.

– To ty musisz się zmienić – odpowiedział bez cienia wahania.

W pracy ledwo trzymałam się na nogach. Koleżanka z biura, Ania, spojrzała na mnie z troską:

– Marta, wszystko w porządku?

Chciałam jej powiedzieć prawdę: że czuję się niewidzialna we własnym domu, że boję się każdego dnia, bo nie wiem, jaką wersję Piotra dziś spotkam. Ale tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam:

– Tak, po prostu dzieci chore.

Wieczorem Piotr wrócił wcześniej niż zwykle. Przyniósł kwiaty – pierwszy raz od miesięcy.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Może rzeczywiście przesadzam…

Poczułam ulgę i nadzieję. Usiedliśmy razem przy stole po tym, jak dzieci zasnęły.

– Piotrze… Ja już nie wiem, kim jesteśmy dla siebie – zaczęłam ostrożnie.

– Ja też nie wiem – odpowiedział szczerze. – Może za dużo słucham mamy… Ale ona chce dobrze.

– Dla kogo? Dla nas czy dla siebie?

Zamilkł. Widziałam walkę w jego oczach.

Następnego dnia teściowa przyszła bez zapowiedzi.

– Marta, musimy porozmawiać – zaczęła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Usiedliśmy w salonie. Dzieci bawiły się w swoim pokoju.

– Wiem, że nie jest ci łatwo – powiedziała niespodziewanie łagodnie. – Ale Piotr jest moim jedynym synem. Chcę dla niego szczęścia.

– Ja też chcę jego szczęścia – odpowiedziałam szczerze. – Ale on jest też moim mężem i ojcem naszych dzieci. Potrzebujemy go tutaj, a nie tylko jako gościa w domu.

Patrzyła na mnie długo w milczeniu.

– Może powinniście porozmawiać z kimś… razem? – zaproponowała nagle.

Nie spodziewałam się tego po niej. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieni.

Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Było trudno – wyciąganie na światło dzienne wszystkich żalów bolało bardziej niż przypuszczałam. Piotr przyznał się do presji ze strony matki i własnych lęków przed porażką jako mąż i ojciec.

Ale nie wszystko dało się naprawić od razu. Były dni lepsze i gorsze. Czasem wracały stare schematy: pretensje, ciche dni, łzy w poduszkę.

Któregoś wieczoru usiedliśmy razem na balkonie po tym, jak dzieci zasnęły.

– Pamiętasz nasze plany? – zapytałam cicho.

– Pamiętam… Ale życie to nie plan – westchnął Piotr.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam w nim chłopaka sprzed lat – zagubionego, ale wciąż mojego.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Wiem tylko jedno: nie chcę już być niewidzialna we własnym życiu.

Czy można nauczyć się kochać od nowa tego samego człowieka? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?