W oczekiwaniu na spotkanie – historia Tadeusza i Zosi

Siedziałem w samochodzie, stukając nerwowo palcami w kierownicę. Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego niskie promienie raziły mnie w oczy, mimo że opuściłem osłonę przeciwsłoneczną. Wrzesień był wyjątkowo ciepły tego roku, powietrze pachniało suchymi liśćmi i kurzem. Czekałem na Zosię pod jej pracą już ponad dwadzieścia minut. Zawsze powtarzałem jej: „Zostaw auto pod domem, zawiozę cię, odbiorę. Po co się męczyć?” Ale ona uparcie twierdziła, że nie chce być zależna. Może to właśnie ta niezależność była początkiem naszych problemów?

Telefon zadzwonił. Spojrzałem na ekran – mama. Westchnąłem ciężko. Ostatnio dzwoniła codziennie, pytając, kiedy wreszcie zdecydujemy się na dziecko. „Tadeuszku, czas ucieka!” – słyszałem jej głos nawet wtedy, gdy nie rozmawialiśmy. Odrzuciłem połączenie. Nie miałem siły na kolejną rozmowę o tym, czego nie potrafię wyjaśnić nawet sobie.

Zosia wyszła z budynku szybkim krokiem, z torbą przewieszoną przez ramię. Jej twarz była napięta, a oczy błyszczały gniewem. Wiedziałem już, że coś się stało.

– Znowu się spóźniłeś – rzuciła przez zaciśnięte zęby, wsiadając do auta.

– Korek na Grójeckiej, nie mogłem nic zrobić – odpowiedziałem spokojnie, choć w środku gotowałem się ze złości. Przecież czekałem tu już ponad dwadzieścia minut! Ale nie powiedziałem tego na głos.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. W radiu leciała jakaś stara piosenka Perfectu. Zosia odwróciła głowę do okna.

– Dostałam dzisiaj propozycję awansu – powiedziała nagle.

Zaskoczyło mnie to. Powinienem się cieszyć, ale poczułem ukłucie zazdrości i lęku.

– To świetnie – wymamrotałem. – Gratuluję.

– Ale… – zawahała się. – To oznacza więcej pracy. I… musiałabym czasem wyjeżdżać służbowo.

Zacisnąłem dłonie na kierownicy. Wiedziałem, co to znaczy: jeszcze mniej czasu razem. Jeszcze więcej samotnych wieczorów i rozmów przez telefon.

– I co zamierzasz zrobić? – zapytałem cicho.

– Nie wiem – odpowiedziała równie cicho. – Chciałam z tobą porozmawiać.

Zatrzymałem się na czerwonym świetle. Spojrzałem na nią ukradkiem. Była piękna, choć zmęczona. W jej oczach widziałem cień smutku i rozczarowania.

– Może powinniśmy… – zacząłem, ale przerwała mi gwałtownie.

– Może powinniśmy co? Przestać żyć własnym życiem? Zrezygnować ze wszystkiego dla siebie nawzajem? Tadeusz, ja też mam marzenia!

Zamilkłem. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem dla niej przeszkodą? Czy to ja ją ograniczam?

Dojechaliśmy do domu w milczeniu. Zosia wysiadła pierwsza i trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż podskoczyłem na siedzeniu. Siedziałem jeszcze chwilę w aucie, próbując zebrać myśli.

Wszedłem do mieszkania powoli. W kuchni panowała cisza, tylko zegar tykał głośno na ścianie. Zosia stała przy oknie, patrząc gdzieś daleko.

– Przepraszam – powiedziałem cicho. – Nie chciałem cię zranić.

Odwróciła się powoli.

– To nie o ciebie chodzi – szepnęła. – Po prostu… czuję się jakbyśmy utknęli w miejscu. Ty chcesz dziecka, ja nie jestem pewna… Ty chcesz spokoju, ja marzę o czymś więcej.

Podszedłem do niej i objąłem ją delikatnie.

– Może powinniśmy spróbować porozmawiać szczerze? Bez udawania?

Zosia skinęła głową i usiedliśmy razem przy stole. Rozmawialiśmy długo – o pracy, o rodzinie, o tym, czego naprawdę chcemy od życia. Było dużo łez i jeszcze więcej milczenia.

Nagle zadzwonił mój telefon – znowu mama.

– Odbierz – powiedziała Zosia niespodziewanie łagodnie.

Wyszedłem do przedpokoju i odebrałem.

– Tadeuszku, wszystko w porządku? – zapytała mama z troską w głosie.

– Tak, mamo… Wszystko dobrze – skłamałem.

Ale przecież nic nie było dobrze. Czułem się rozdarty między oczekiwaniami rodziny a własnymi pragnieniami i potrzebami Zosi. Czy można pogodzić te dwa światy?

Wieczorem leżeliśmy obok siebie w łóżku, każde pogrążone we własnych myślach. Słyszałem jej cichy płacz i nie wiedziałem, jak jej pomóc.

Czy naprawdę można być szczęśliwym razem, jeśli każde z nas chce czegoś innego? Czy miłość wystarczy, by przetrwać codzienne kompromisy i rozczarowania?

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy postąpił inaczej, nasze życie wyglądałoby dziś lepiej? A może po prostu niektóre spotkania są po to, byśmy nauczyli się odpuszczać?