Zapomniany głos: Opowieść o marzeniach, milczeniu i rodzinie

— Babciu, a dlaczego nigdy nie śpiewasz? — zapytała mnie Zosia, patrząc na mnie wielkimi, ciekawskimi oczami, kiedy razem piekłyśmy szarlotkę w mojej ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie. Zamarłam na chwilę z ręką w mące. To pytanie uderzyło mnie mocniej niż się spodziewałam. Przez moment miałam ochotę odpowiedzieć jej wszystko: o scenach, o światłach, o drżących dłoniach i sercu bijącym jak szalone przed każdym występem. Ale zamiast tego tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam: — Bo już nie mam takiego głosu jak kiedyś.

Ale prawda była inna. Mój głos nie zniknął. Zamilkł. Zamilkł wtedy, gdy życie postawiło mnie przed wyborem, którego nie chciałam dokonywać.

Miałam osiemnaście lat, kiedy po raz pierwszy wystąpiłam na szkolnej akademii. Sala była pełna, a ja śpiewałam „Dziwny jest ten świat” Niemena z taką pasją, że nauczycielka muzyki płakała. Wtedy uwierzyłam, że mogę być kimś więcej niż tylko córką piekarza z Pragi. Marzyłam o scenie, o publiczności, o tym, że mój głos dotknie czyjegoś serca.

Ale potem przyszła rzeczywistość. Ojciec zachorował. Mama płakała nocami w kuchni, a ja musiałam zrezygnować z prób chóru i zacząć pomagać w piekarni. Pamiętam ten dzień, kiedy przyszło pierwsze pismo z uczelni muzycznej — dostałam się! Ale ojciec spojrzał na mnie ciężko i powiedział: — Aniu, rodzina jest najważniejsza. Nie zostawisz nas teraz.

Nie zostawiłam. Zostałam. Każdego ranka wstawałam o czwartej, wyrabiałam ciasto na chleb i śpiewałam cicho pod nosem, żeby nikt nie słyszał. Marzenia schowałam głęboko do szuflady razem z listem z uczelni.

Lata mijały. Wyszłam za mąż za Andrzeja — dobrego człowieka, choć nigdy nie rozumiał mojej tęsknoty za muzyką. Urodziła się nasza córka Kasia. Byliśmy zwyczajną rodziną: praca, dom, rachunki do zapłacenia. Czasem wieczorami, kiedy wszyscy już spali, siadałam przy oknie i śpiewałam cicho do księżyca. Tylko on znał wszystkie moje piosenki.

Kasia dorastała i buntowała się przeciwko wszystkiemu — także przeciwko mnie. — Mamo, czemu nigdy nie masz czasu? Czemu nigdy nie robisz nic dla siebie? — pytała z wyrzutem. Nie umiałam jej odpowiedzieć. Może dlatego teraz tak trudno mi rozmawiać z Zosią o tym, kim byłam kiedyś.

Zosia jest zupełnie inna niż jej mama w jej wieku — wrażliwa, ciekawa świata, pełna energii. Czasem patrzę na nią i widzę siebie sprzed lat. Ostatnio zaczęła chodzić na zajęcia wokalne w domu kultury. Przychodzi do mnie po lekcjach i opowiada o wszystkim z takim entuzjazmem, że aż boli mnie serce.

— Babciu, nauczycielka powiedziała, że mam ładny głos! Może kiedyś zaśpiewam na scenie? — pyta z nadzieją.

Chciałabym jej powiedzieć: „Tak, śpiewaj! Nie pozwól nikomu odebrać ci marzeń!” Ale słowa więzną mi w gardle. Boję się, że jeśli powiem za dużo, obudzę w niej tę samą tęsknotę i rozczarowanie, które noszę w sobie od tylu lat.

Kilka dni temu Kasia przyszła do mnie zdenerwowana.
— Mamo, Zosia chce wystąpić na konkursie piosenki. Ja nie wiem… To przecież tylko zabawa, prawda? Nie chcę, żeby się rozczarowała.

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat — przestraszoną przyszłością swojej córki bardziej niż ona sama.
— Kasiu — powiedziałam cicho — pozwól jej spróbować. Może ona będzie miała odwagę spełnić swoje marzenia.

Kasia spojrzała na mnie zdziwiona.
— Nigdy nie mówiłaś mi o swoich marzeniach…

Zamilkłam. Przez tyle lat milczałam o tym wszystkim — o bólu rezygnacji, o żalu do losu i do siebie samej. Bałam się przyznać nawet przed sobą, że żałuję tych wszystkich niewypowiedzianych słów i niewyśpiewanych piosenek.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wstałam i wyjęłam ze starej szuflady list z uczelni muzycznej — pożółkły papier pachniał przeszłością. Przeczytałam go jeszcze raz i łzy popłynęły mi po policzkach.

Następnego dnia poprosiłam Zosię, żeby usiadła ze mną przy pianinie.
— Chcesz posłuchać jednej starej piosenki? — zapytałam niepewnie.
Zosia pokiwała głową z uśmiechem.
Zaśpiewałam dla niej „Dziwny jest ten świat”. Głos drżał mi ze wzruszenia, ale śpiewałam całą sobą — tak jak wtedy, gdy miałam osiemnaście lat.

Kiedy skończyłam, Zosia rzuciła mi się na szyję.
— Babciu! Jesteś najlepsza na świecie! Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Może dlatego, że bałam się własnych uczuć? Może dlatego, że przez lata nauczyłam się milczeć?

Teraz patrzę na Zosię i widzę w niej nadzieję — nadzieję na to, że ona nie pozwoli nikomu odebrać sobie głosu.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet takich jak ja nosi w sobie zapomniane marzenia? Ile z nas nauczyło się milczeć zamiast śpiewać? Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnym szczęściem?

Może warto czasem odważyć się opowiedzieć swoją historię… zanim będzie za późno.