Zdrada, która boli najbardziej: Mój własny dom stał się polem bitwy

– Znowu ten dziwny smak – pomyślałam, odkładając filiżankę herbaty na stół. W kuchni panowała cisza, przerywana tylko szumem czajnika. Marta stała przy blacie, z pozoru zajęta krojeniem chleba. – Dobrze się czujesz, mamo? – zapytała, nie odwracając wzroku od deski. Jej głos był spokojny, ale w środku czułam narastający niepokój.

Jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, że będę się bała własnej synowej. Kiedy mój syn Paweł przyprowadził Martę do domu, wydawała się idealna: cicha, uprzejma, zawsze gotowa pomóc. Po śmierci mojego męża zamieszkali ze mną w trzypokojowym mieszkaniu na Ochocie. Myślałam, że to będzie początek nowego rozdziału – rodzinnego ciepła, wsparcia. Ale z czasem coś zaczęło się psuć.

Najpierw były drobiazgi: ginące klucze, przesunięte dokumenty, dziwne spojrzenia. Potem pojawiły się plotki wśród sąsiadek – że Marta widziana była z jakimś mężczyzną w parku, że narzeka na mnie do znajomych. Próbowałam to ignorować. Przecież rodzina powinna trzymać się razem.

Ale potem zaczęły się moje problemy zdrowotne. Najpierw lekkie zawroty głowy, potem mdłości i osłabienie. Lekarz mówił o stresie i wieku, ale ja czułam, że coś jest nie tak. Zawsze działo się to po herbacie przygotowanej przez Martę. Zaczęłam unikać jej napojów, ale wtedy pojawiły się pretensje: – Nie ufasz mi? – pytała z wyrzutem. – Przecież chcę tylko pomóc.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła i Marty za zamkniętymi drzwiami. – Ona musi w końcu zrozumieć, że to już nie jej dom – szeptała Marta. – Wszystko jest na jej nazwisko! Ile jeszcze będziemy czekać?

Serce mi zamarło. Czy naprawdę planują mnie wyrzucić? Czy może… coś gorszego? Od tego dnia zaczęłam notować wszystko: godziny podawania posiłków, objawy, nawet składniki herbaty. Zaczęłam też ukrywać swoje leki i gotować dla siebie.

Pewnego ranka znalazłam w szafce otwartą buteleczkę po lekach nasennych. Nie pamiętałam, żebym ją ruszała. Marta weszła do kuchni i spojrzała na mnie z uśmiechem: – Dziś ja zrobię ci śniadanie, mamo.

– Nie trzeba, sama sobie poradzę – odpowiedziałam drżącym głosem.

– Przesadzasz z tą nieufnością – westchnęła. – Paweł mówił, że powinnaś odpocząć.

Zaczęłam szukać pomocy u sąsiadki, pani Haliny. – Może przesadzasz? – pytała z troską. – Ale jeśli czujesz się zagrożona… Może powinnaś porozmawiać z synem?

Ale Paweł był ślepy na wszystko. – Mamo, przestań wymyślać! Marta cię kocha! To przez stres po tacie jesteś taka podejrzliwa.

Czułam się coraz bardziej osamotniona i bezradna. Każdy dzień był walką o przetrwanie we własnym domu. Pewnej nocy obudził mnie dziwny zapach w kuchni. Zeszłam po cichu i zobaczyłam Martę przy kuchence, mieszając coś w garnku.

– Co robisz? – zapytałam cicho.

– Przygotowuję ci wywar na sen – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.

– Nie chcę żadnych wywarów! – krzyknęłam i wybiegłam z kuchni.

Następnego dnia Paweł oznajmił mi: – Marta mówi, że jesteś dla niej okrutna. Jeśli nie przestaniesz jej oskarżać, będziemy musieli się wyprowadzić.

– To ja powinnam się bać o siebie! – wybuchłam. – Od kiedy tu jesteście, moje życie zamieniło się w koszmar!

Paweł spojrzał na mnie z pogardą i wyszedł z pokoju. Zostałam sama ze swoim strachem i poczuciem zdrady.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do lekarza z prośbą o badania toksykologiczne. Wyniki wykazały ślady leków uspokajających w moim organizmie. Lekarz zapytał: – Czy ktoś może podawać pani te substancje bez pani wiedzy?

Wróciłam do domu z drżącymi rękami. Marta siedziała przy stole i czytała gazetę.

– Wiesz już wszystko? – zapytała cicho, nie podnosząc wzroku.

– Dlaczego? – wyszeptałam.

– Bo nigdy nie chciałaś mnie zaakceptować! Bo zawsze byłam dla ciebie obca! A Paweł… On zasługuje na lepsze życie niż opieka nad starą matką!

Nie pamiętam, jak długo stałyśmy naprzeciw siebie w tej ciszy pełnej nienawiści i żalu. Paweł wrócił do domu kilka godzin później i usłyszał całą prawdę od lekarza i ode mnie.

Wyprowadził się z Martą jeszcze tego samego dnia. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, które kiedyś było pełne śmiechu i miłości.

Czasem patrzę na filiżankę herbaty i zastanawiam się: Jak bardzo można zaufać drugiemu człowiekowi? Czy rodzina to naprawdę miejsce bezpieczeństwa? A może największe zagrożenie czai się właśnie tam, gdzie najmniej się go spodziewamy?