Zdradzone Serce: Opowieść Agnieszki z Małego Miasteczka

— Agnieszko, mój syn przeprowadza się do Łodzi, potrzebuje gdzieś zamieszkać. Może przyjęłabyś go na jakiś czas? — głos cioci Hanny rozbrzmiewał w słuchawce z tą samą słodką nutą, która zawsze mnie drażniła. Stałam w kuchni, z mokrymi rękami, patrząc przez okno na ciemniejące niebo nad naszym małym miasteczkiem pod Łodzią. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wrzucił mi do żołądka zimny kamień.

— Nie wiem, ciociu… — zaczęłam ostrożnie, ale ona już weszła mi w słowo:

— Agnieszko, przecież jesteś sama! Michał jest porządnym chłopakiem, nie sprawi kłopotu. To tylko na kilka tygodni, aż znajdzie coś swojego.

Sama. To słowo zabolało bardziej niż powinno. Odkąd Tomek odszedł — a właściwie uciekł do tej swojej nowej „koleżanki” z pracy — samotność była moją codziennością. Każdy dzień zaczynał się i kończył ciszą, którą próbowałam zagłuszyć radiem lub telewizorem. Nawet pies, Burek, spał ostatnio pod drzwiami Tomka, jakby miał nadzieję, że ten wróci.

— Dobrze — powiedziałam w końcu, czując jakby ktoś wycisnął ze mnie powietrze. — Niech przyjedzie.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę stałam bez ruchu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to dobry pomysł? Czy jestem gotowa na obecność obcego mężczyzny pod moim dachem? Ale przecież to rodzina. A rodzina w naszym domu zawsze była najważniejsza — tak przynajmniej powtarzała mama.

Michał pojawił się dwa dni później. Wysoki, przystojny, z uśmiechem, który miał rozbrajać każdą kobietę. Przywiózł ze sobą dwie walizki i gitarę.

— Cześć, Agnieszko! Dzięki, że mnie przygarnęłaś — powiedział z entuzjazmem.

— Nie ma sprawy — odpowiedziałam chłodno, choć starałam się być uprzejma.

Przez pierwsze dni Michał był niemal niewidoczny. Wychodził rano do pracy, wracał późno wieczorem. Czasem słyszałam dźwięki gitary zza drzwi jego pokoju. Ale z czasem zaczął coraz częściej zaglądać do kuchni, przynosić świeże bułki na śniadanie, opowiadać o swojej pracy w łódzkiej firmie informatycznej.

Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o pogodzie i korkach na trasie do Łodzi, potem o filmach i książkach. Michał miał w sobie coś, co sprawiało, że ludzie chcieli mu się zwierzać. Pewnego wieczoru zapytał:

— Agnieszko, dlaczego właściwie jesteś sama?

Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę go wyrzucić za drzwi. Ale potem poczułam ulgę — może pierwszy raz od miesięcy ktoś naprawdę chciał mnie wysłuchać.

— Tomek mnie zdradził — powiedziałam cicho. — Z koleżanką z pracy. Wyprowadził się pół roku temu.

Michał milczał przez chwilę.

— Przykro mi — powiedział w końcu. — Ale wiesz… czasem lepiej być samemu niż z kimś, kto nie potrafi być wierny.

Te słowa długo dźwięczały mi w uszach. Zaczęłam patrzeć na Michała inaczej — jak na kogoś bliskiego, kto rozumie mój ból.

Wkrótce jednak zaczęły się problemy. Michał coraz częściej wracał późno do domu, czasem nawet po północy. Znikały moje pieniądze z portfela — najpierw drobne sumy, potem coraz większe. Zauważyłam też brak biżuterii po babci. Kiedy zapytałam Michała wprost, czy coś wie o tych zniknięciach, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

— Naprawdę myślisz, że mógłbym cię okraść?

Poczułam się winna. Może rzeczywiście byłam przewrażliwiona? Może to ja zapomniałam, gdzie schowałam pieniądze?

Ale pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Wstałam po cichu i zobaczyłam Michała grzebiącego w mojej torebce.

— Co ty robisz?! — krzyknęłam.

Michał odwrócił się gwałtownie.

— Szukałem aspiryny — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Nie uwierzyłam mu ani przez chwilę. Następnego dnia zadzwoniłam do cioci Hanny.

— Ciociu, musimy porozmawiać o Michale — zaczęłam niepewnie.

— Co się stało? — zapytała zaniepokojona.

Opowiedziałam jej wszystko: o znikających pieniądzach, biżuterii i nocnych wizytach w mojej torebce.

— Agnieszko… Michał miał kiedyś problemy z hazardem — wyznała cicho Hanna. — Myślałam, że już z tego wyszedł…

Poczułam się zdradzona po raz drugi. Najpierw przez Tomka, teraz przez własną rodzinę. Nikt mnie nie ostrzegł. Nikt nie zapytał, czy dam sobie radę z kimś takim pod jednym dachem.

Wieczorem usiadłam naprzeciwko Michała przy kuchennym stole.

— Musisz się wyprowadzić — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie z wyrzutem:

— Naprawdę? Po tym wszystkim?

— Po czym wszystkim? Po tym, jak mnie okradłeś?

Michał spuścił wzrok i zaczął pakować swoje rzeczy jeszcze tej samej nocy. Gdy zamknęły się za nim drzwi, poczułam ulgę… ale też pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziś siedzę przy tym samym stole i zastanawiam się: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy rodzina naprawdę zawsze jest najważniejsza? A może czas nauczyć się być szczęśliwą tylko ze sobą?