Żegnaj, ukochana teściowo!

– Witaj, pysia. – Głos Zofii rozbrzmiał w kuchni ciepłem, którego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie tygodnie. Stała przy stole, układając na kaflowych talerzach jeszcze ciepłe placki serowe. Pachniały dzieciństwem mojego męża, a dla mnie były symbolem domu, którego nigdy nie miałam.

– No cóż, znów był u siebie w Warszawie? – zapytała z troską, nie patrząc mi w oczy. Wiedziała, że wróciłam sama. Michał znów został w stolicy, tłumacząc się pracą. Ostatnio coraz częściej wybierał Warszawę zamiast naszego domu w Radomiu.

– Chcesz herbatę, czy może to, co ci sporządziłam? – dodała, próbując ukryć niepokój pod maską codzienności.

– Mama, to rano trunk? – Uniosłam brew, a w moich oczach zapłonęło coś na kształt buntu. Wiedziałam, że Zofia zawsze będzie mnie traktować jak dziecko, nawet jeśli od pięciu lat jestem żoną jej syna.

Usiadłam przy stole. Przez chwilę milczałyśmy. Słyszałam tylko tykanie zegara i odgłos deszczu uderzającego o parapet. W końcu Zofia westchnęła ciężko.

– Olu, musimy porozmawiać. – Jej głos był cichy, ale stanowczy. – Michał dzwonił do mnie wczoraj. Powiedział… powiedział, że myśli o rozwodzie.

Poczułam, jak świat mi się wali. Przez gardło nie mogłam przepchnąć ani słowa. Wiedziałam, że między mną a Michałem nie jest dobrze, ale nie sądziłam, że posunie się do rozmów z matką za moimi plecami.

– Mamo… – zaczęłam, ale przerwała mi gestem dłoni.

– Nie chcę się wtrącać. Ale jesteś dla mnie jak córka. I nie mogę patrzeć, jak wszystko się rozpada.

Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie wszystkie chwile spędzone z Zofią: nasze wspólne gotowanie, jej rady dotyczące wychowania dzieci (choć ich nie mieliśmy), jej wsparcie po śmierci mojego ojca. Była dla mnie opoką wtedy, gdy własna matka nie potrafiła być blisko.

– On… on mnie już nie kocha? – wyszeptałam.

Zofia spojrzała na mnie z bólem.

– Myślę, że jest zagubiony. Praca go pochłonęła. Ale ty też się zmieniłaś, Olu. Odkąd wróciłaś do pracy w szkole, jesteś inna. Zamknięta w sobie. Nie rozmawiacie ze sobą.

Wiedziałam, że ma rację. Ostatnie miesiące były dla mnie piekłem – presja w pracy, plotki o moim rzekomym romansie z kolegą z pokoju nauczycielskiego… Michał nigdy nie zapytał mnie wprost, ale widziałam w jego oczach cień podejrzeń.

– Próbowałam… – zaczęłam tłumaczyć się przed Zofią i przed samą sobą. – Ale on zawsze jest nieobecny. Nawet kiedy jest w domu.

Zofia podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.

– Olu, czasem trzeba zawalczyć o to, co ważne. Ale czasem trzeba też umieć odejść.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to będą nasze ostatnie wspólne placki serowe. Tydzień później Zofia trafiła do szpitala z udarem. Michał zadzwonił do mnie w środku nocy: „Ola, mama jest w ciężkim stanie…”.

W szpitalu panował chaos i cisza jednocześnie. Siedziałam przy jej łóżku przez trzy dni i trzy noce. Trzymałam ją za rękę i szeptałam słowa przeprosin za wszystko: za moje milczenie, za kłótnie z Michałem przy niej, za to, że nie potrafiłam być lepszą żoną i synową.

Ostatniego dnia otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.

– Pysia… wybacz mu wszystko… życie jest za krótkie na żal…

Nie zdążyłam odpowiedzieć. Odeszła cicho, jakby nie chciała nikomu przeszkadzać nawet w śmierci.

Pogrzeb był prosty i skromny. Michał stał obok mnie jak cień samego siebie. Po wszystkim wróciliśmy do pustego domu Zofii. W kuchni nadal pachniało plackami serowymi. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko.

Michał usiadł naprzeciwko mnie.

– Ola… przepraszam za wszystko. Za to, że cię zostawiłem samą z problemami…

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam słowa Zofii: „Czasem trzeba zawalczyć…”.

Minęły dwa miesiące. Nasze małżeństwo nadal wisiało na włosku. Czasem rozmawiamy o Zofii – o jej sile, o tym, jak potrafiła pogodzić wszystkich przy jednym stole. Czasem kłócimy się o drobiazgi: kto nie wyniósł śmieci albo dlaczego znów zapomniałam kupić mleko.

Ale każdego ranka patrzę na zdjęcie Zofii stojące na kredensie i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym wcześniej powiedziała Michałowi o swoich lękach i samotności, wszystko potoczyłoby się inaczej?

Może każdy z nas nosi w sobie żal i niewypowiedziane słowa – aż jest za późno na rozmowę? Czy naprawdę trzeba czekać na stratę, by docenić to, co się miało?