Zgodziłam się zostać pełnoetatową babcią – i straciłam siebie

– Mamo, naprawdę nie mamy wyjścia. Praca, kredyt, przedszkole zamknięte… Możesz zająć się dziećmi przez kilka miesięcy? – głos mojej córki, Magdy, drżał, a ja czułam w nim desperację. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje dłonie – pomarszczone, spracowane, a jednak wciąż silne. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że ta decyzja zmieni moje życie na zawsze.

Zgodziłam się bez wahania. Przecież jestem babcią. Kocham swoje wnuki – Zosię i Antka. Chciałam pomóc Magdzie i jej mężowi, Piotrowi. Wydawało mi się to naturalne, oczywiste. Przez pierwsze dni czułam nawet dumę – byłam potrzebna, ważna. Zosia tuliła się do mnie rano, Antek śmiał się przy śniadaniu. Gotowałam obiady, prałam ubrania, pomagałam w lekcjach online. Czułam się jak superbohaterka.

Ale tygodnie mijały. Magda i Piotr wracali coraz później. Zamiast wdzięczności słyszałam: „Mamo, możesz jeszcze zrobić zakupy? Mamo, Antek ma zadanie z matematyki, pomożesz?” Zaczęłam zauważać, że nie pytają już, czy dam radę – po prostu zakładają, że tak będzie. Moje własne plany przestały istnieć. Nie miałam czasu na spotkania z koleżankami, na czytanie książek czy nawet spokojną kawę na balkonie.

Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i poczułam łzy napływające do oczu. Spojrzałam w lustro – zobaczyłam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Gdzie podziała się ta energiczna Teresa, która jeszcze rok temu chodziła na spacery po parku i śmiała się z przyjaciółkami? Czy naprawdę jestem już tylko babcią od zadań specjalnych?

– Babciu, a dlaczego płaczesz? – zapytała Zosia, wchodząc do pokoju.
– To nic, kochanie… Po prostu jestem trochę zmęczona – odpowiedziałam cicho.

Zosia przytuliła mnie mocno. Poczułam ciepło jej małych rączek i przez chwilę chciałam uwierzyć, że to wystarczy. Ale nie wystarczyło.

Następnego dnia Magda zadzwoniła z pracy.
– Mamo, Piotr musi zostać dłużej w biurze. Dasz radę odebrać dzieci z zajęć dodatkowych?
– Magda… ja też mam swoje sprawy…
– Mamo, proszę cię! – przerwała mi nerwowo. – Naprawdę nie mamy nikogo innego.

Zgodziłam się. Jak zawsze. Ale w środku czułam bunt i żal.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Basia.
– Teresa, co się z tobą dzieje? Nie odbierasz telefonów, nie przychodzisz na nasze spotkania…
– Basia… ja po prostu nie mam czasu. Cały dzień jestem z wnukami.
– Ale przecież masz prawo do swojego życia! – usłyszałam w jej głosie zdenerwowanie.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Czy naprawdę mam prawo do swojego życia? Czy mogę powiedzieć „nie” własnym dzieciom?

Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Zosia zaczęła chorować – siedziałam z nią w domu przez dwa tygodnie. Antek miał problemy w szkole – pomagałam mu w lekcjach do późna w nocy. Magda i Piotr byli wdzięczni… przez chwilę. Potem znów wracali do swoich spraw.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Magdy z Piotrem:
– Mama świetnie sobie radzi. Dzieci ją uwielbiają. Może powinna z nami zamieszkać na stałe?
– No tak… byłoby wygodniej – odpowiedział Piotr bez zastanowienia.

Poczułam zimny dreszcz na plecach. Czy naprawdę jestem tylko wygodnym rozwiązaniem? Czy ktoś jeszcze widzi we mnie człowieka?

Zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Nawet dzieci przestały pytać, czy chcę z nimi grać w gry – po prostu zakładały, że zawsze jestem dostępna.

W końcu pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Magda… musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Nie mogę tak dłużej żyć. Kocham was wszystkich, ale czuję się niewidzialna. Nie mam już siły być zawsze na każde zawołanie.

Magda patrzyła na mnie zdziwiona.
– Myślałam, że ci to odpowiada…
– Nikt mnie nie pytał! Po prostu wszyscy zakładacie, że będę zawsze dostępna! A ja też mam swoje życie!

W pokoju zapadła cisza. Po raz pierwszy zobaczyłam w oczach córki coś więcej niż zmęczenie – zobaczyłam wyrzuty sumienia.

– Przepraszam, mamo… Nie zdawałam sobie sprawy…

Od tego dnia zaczęło się powolne odzyskiwanie siebie. Magda i Piotr zaczęli szukać opiekunki na kilka dni w tygodniu. Ja wróciłam do swoich spacerów po parku i spotkań z Basią. Zaczęłam znów czytać książki i pić kawę na balkonie.

Ale rana pozostała. Nadal boję się, że jeśli znów powiem „tak”, stracę siebie na nowo.

Czasem patrzę na swoje wnuki i zastanawiam się: gdzie jest granica między pomocą a poświęceniem siebie? Czy można być dobrą babcią i jednocześnie nie zapominać o sobie? Może każda z nas musi sama znaleźć odpowiedź na to pytanie…