Zjadłem owsiankę, żeby mój syn mógł jeść steki – historia ojca, który poświęcił wszystko i został sam
— Tato, nie rozumiesz, dzisiaj świat wygląda inaczej! — krzyknął Michał, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałem w kuchni z miską owsianki w ręku, patrząc na resztki steku na jego talerzu. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i… gorycz.
Miałem wtedy sześćdziesiąt dwa lata i pierwszy raz w życiu poczułem się naprawdę stary. Przez całe życie jadłem owsiankę na śniadanie, czasem na obiad, czasem nawet na kolację. Nie dlatego, że ją lubiłem. Po prostu była tania. Każdą złotówkę odkładałem dla Michała – mojego jedynego syna. Chciałem, żeby miał to, czego ja nigdy nie dostałem: dobre ubrania, nowy rower, wakacje nad morzem, a przede wszystkim – poczucie bezpieczeństwa.
Moja żona, Basia, powtarzała: „Stefan, nie przesadzaj. Dziecko musi wiedzieć, że życie to nie tylko dostatek.” Ale ja byłem uparty. Pamiętałem własne dzieciństwo w małej wsi pod Siedlcami – zimne noce, dziurawe buty i matkę płaczącą nad pustym garnkiem. Przysiągłem sobie wtedy: mój syn nigdy nie będzie głodny.
Michał dorastał w cieple i dostatku. Zawsze miał najlepsze rzeczy w klasie – nowy plecak, markowe buty. Gdy chciał jechać na obóz językowy do Anglii, sprzedałem stary zegarek po ojcu. Gdy marzył o własnym komputerze, przez pół roku dorabiałem nocami jako ochroniarz w magazynie. Basia patrzyła na mnie z troską:
— Stefan, a ty? Kiedy ostatnio kupiłeś sobie coś nowego?
Wzruszałem ramionami:
— Jeszcze zdążę.
Ale czas płynął szybciej niż myślałem. Michał skończył studia prawnicze w Warszawie. Byliśmy dumni – pierwszy prawnik w rodzinie! Zorganizowaliśmy przyjęcie dla całej rodziny. Wszyscy gratulowali mi syna:
— Stefan, wychowałeś chłopaka na pana mecenas!
Pękałem z dumy. Ale potem coś zaczęło się psuć.
Michał coraz rzadziej dzwonił. Widywaliśmy się tylko przy okazji świąt. Zawsze był zajęty: praca, spotkania, wyjazdy służbowe. Kiedy pytałem, czy nie chciałby przyjechać na weekend do domu:
— Tato, mam tyle spraw… Może innym razem.
Basia próbowała go tłumaczyć:
— Młodzi teraz tak mają. Musisz się przyzwyczaić.
Ale ja nie potrafiłem. Czułem się coraz bardziej niepotrzebny.
Pewnego dnia zadzwonił telefon:
— Tato, potrzebuję pożyczyć trochę pieniędzy. Wiesz, mam problem z kredytem…
Bez słowa przelałem mu oszczędności życia – pieniądze odkładane na spokojną starość. Basia była wściekła:
— Stefan! A co z nami? Przecież on zarabia więcej niż ty kiedykolwiek!
— To mój syn – odpowiedziałem tylko.
Mijały miesiące. Michał nie oddał pieniędzy. Przestał odbierać telefony. Basia zachorowała – rak trzustki. Przez pół roku walczyliśmy razem, ale przegrała. Zostałem sam w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu.
Któregoś wieczoru usiadłem przy kuchennym stole z miską owsianki i spojrzałem na zdjęcie Michała z dzieciństwa – uśmiechniętego chłopca z nowym rowerem.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem – stał tam Michał, zmęczony i jakby mniejszy niż kiedyś.
— Cześć tato…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Milczeliśmy przez chwilę.
— Przepraszam – wyszeptał w końcu. — Wiem, że zawiodłem…
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Michał opowiedział mi o swoim życiu: o pracy bez satysfakcji, o rozpadzie małżeństwa, o samotności w wielkim mieście.
— Myślałem, że jak będę miał wszystko, to będę szczęśliwy… Ale chyba zgubiłem coś ważnego po drodze.
Patrzyłem na niego i czułem mieszankę żalu i ulgi.
— Synu… Ja też chyba coś zgubiłem.
Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu Michał zapytał:
— Tato… Czy jeszcze możemy zacząć od nowa?
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla szczęścia dziecka? Czy miłość rodzica powinna mieć granice?
Dziś siedzę sam przy kuchennym stole i myślę: Czy gdybym wtedy wybrał siebie zamiast jego – byłbym szczęśliwszy? A może prawdziwa miłość to właśnie umiejętność przebaczenia i zaczynania od nowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?