Zostałam sama w ciąży – czy dam radę bez niego? Moja historia o zdradzie, rodzinie i sile, której się nie spodziewałam.
– To nie jest mój problem, Anka. – Głos Pawła był zimny jak lód, a jego oczy nie patrzyły już na mnie z czułością. Stał w progu mojego mieszkania, z torbą przewieszoną przez ramię. – Nie jestem gotowy na dziecko. Ty sobie z tym radź.
Wtedy świat się zatrzymał. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i czułam, jak moje serce rozrywa się na kawałki. Próbowałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Paweł odwrócił się i wyszedł, zostawiając za sobą ciszę tak gęstą, że aż bolała.
Nie wiem, ile czasu siedziałam na podłodze, tuląc kolana do piersi. W brzuchu czułam delikatne mrowienie – to był dopiero trzeci miesiąc, ale już wiedziałam, że to nie jest tylko „problem”, jak powiedział Paweł. To było życie. Moje dziecko.
Telefon zadzwonił dopiero po godzinie. Mama. Nie chciałam odbierać, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, przyjdzie tu osobiście.
– Aniu? Co się stało? – Jej głos był pełen troski, ale też napięcia. – Czemu płaczesz?
– Mamo… Paweł odszedł. Zostałam sama…
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że mama nigdy nie przepadała za Pawłem, ale teraz nie chodziło o „lubię” czy „nie lubię”. Chodziło o to, że jej córka została sama z dzieckiem.
– Przyjedź do domu – powiedziała w końcu. – Porozmawiamy.
Nie chciałam wracać do rodzinnego domu w Piasecznie. Tam wszystko było takie ciasne: ściany pełne wspomnień z dzieciństwa, zapach starego drewna i wieczne pretensje taty. Ale nie miałam wyboru.
Kiedy weszłam do mieszkania rodziców, tata nawet na mnie nie spojrzał. Siedział przy stole z gazetą i udawał, że mnie nie widzi.
– No i co teraz? – rzucił w końcu. – Zawsze byłaś taka naiwna.
Mama próbowała łagodzić sytuację, ale czułam się jak intruz we własnym domu. Każdy dzień był walką: z własnymi myślami, z rozczarowaniem rodziców i z lękiem o przyszłość.
Wieczorami leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę. Próbowałam sobie wyobrazić życie bez Pawła – bez jego żartów, bez planów na wspólne mieszkanie, bez tych wszystkich drobnych rzeczy, które wydawały się wtedy takie ważne.
Pewnej nocy mama przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i pogładziła mnie po włosach.
– Wiesz… Ja też kiedyś byłam przerażona – powiedziała cicho. – Kiedy dowiedziałam się, że jestem z tobą w ciąży, tata nie był zachwycony. Ale potem… potem wszystko się ułożyło.
– Ale ja nie chcę być ciężarem – wyszeptałam.
– Nie jesteś ciężarem. Jesteś moją córką.
To była pierwsza noc od dawna, kiedy zasnęłam spokojnie.
Ale następnego dnia przyszła ciotka Basia. Zawsze była tą „lepszą” – jej dzieci miały stypendia, mąż prowadził własną firmę. Kiedy usłyszała o mojej sytuacji, spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i wyższości.
– No cóż… Trzeba było myśleć wcześniej – rzuciła. – Teraz to już tylko modlić się o cud.
Chciałam krzyczeć. Chciałam powiedzieć jej, że nie jestem głupia ani lekkomyślna. Że kochałam Pawła i wierzyłam mu. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wróciłam do Warszawy po tygodniu. Wynajęłam mały pokój na Ochocie i zaczęłam szukać pracy. Brzuch rósł powoli, a ja coraz bardziej czułam się niewidzialna dla świata. W pracy nikt nie pytał o moje życie prywatne – może to i lepiej.
Czasem spotykałam Pawła na ulicy. Udawał, że mnie nie widzi. Raz nawet szedł z jakąś dziewczyną – śmiali się głośno, jakby nic złego nigdy się nie wydarzyło.
Najgorsze były wieczory. Samotność była jak ciężki koc – dusiła mnie i odbierała siły do życia. Zaczęłam pisać pamiętnik – tylko tam mogłam być szczera ze sobą.
„Czy dam radę? Czy moje dziecko będzie szczęśliwe bez ojca? Czy kiedykolwiek jeszcze komuś zaufam?”
Czas płynął powoli. W szóstym miesiącu ciąży zaczęły się komplikacje – musiałam leżeć w szpitalu przez dwa tygodnie. Mama przyjeżdżała codziennie z kanapkami i herbatą w termosie.
– Jesteś silniejsza niż myślisz – powtarzała mi za każdym razem.
Kiedy urodziła się Zosia, miałam łzy w oczach ze szczęścia i strachu jednocześnie. Trzymając ją pierwszy raz na rękach, poczułam coś nowego: odpowiedzialność tak wielką, że aż bolało w piersiach… ale też nadzieję.
Pierwsze miesiące były koszmarem: kolki, nieprzespane noce, rachunki do zapłacenia i wieczne zmęczenie. Ale Zosia rosła zdrowo, a ja każdego dnia uczyłam się być mamą.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił. Chciał zobaczyć córkę.
– Nie wiem, czy jestem gotowa ci wybaczyć – powiedziałam mu przez łzy. – Ale Zosia ma prawo cię znać.
Spotkaliśmy się w parku. Paweł był spięty i wyraźnie zagubiony. Patrzył na Zosię z mieszaniną strachu i fascynacji.
– Przepraszam… – wyszeptał w końcu. – Byłem tchórzem.
Nie odpowiedziałam nic. Wiedziałam już wtedy, że nie potrzebuję go do szczęścia mojego dziecka ani swojego własnego.
Dziś Zosia ma dwa lata. Jest moim całym światem – uparta jak ja i ciekawa wszystkiego wokół. Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy gdyby Paweł został, byłabym szczęśliwsza? Czy samotność to naprawdę kara… czy może szansa na nowy początek?
Może każda z nas ma w sobie więcej siły niż myśli? Czy wy też kiedyś musieliście zaczynać od nowa?