„Zostawiam cię. I dzieci też.” – Historia ojca, który musiał nauczyć się żyć na nowo

– Zostawiam cię. I dzieci też – powiedziała Ania, patrząc na mnie z takim chłodem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widziałem. Stała w progu kuchni, trzymając w ręku klucze do samochodu. Nasz czteroletni Adaś bawił się klockami pod stołem, a dwuletnia Zosia spała w swoim łóżeczku. Przez chwilę miałem wrażenie, że to jakiś kiepski żart, że zaraz się roześmieje i powie: „No dobra, już, miałam zły dzień”. Ale ona nie żartowała.

– Ania, co ty mówisz? – wyszeptałem, czując jak serce wali mi jak oszalałe. – Przecież… przecież to są nasze dzieci! Jak możesz je zostawić?

Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę patrzyła na mnie z wyrazem zmęczenia i rezygnacji. W końcu westchnęła:

– Nie dam rady. Nie chcę już tak żyć. Nie kocham cię. Nie chcę być matką. Przepraszam.

To słowo – „przepraszam” – zabrzmiało jak kpina. Jakby można było przeprosić za coś takiego. Jakby można było po prostu wyjść i zostawić wszystko za sobą.

Pamiętam, że wtedy nie płakałem. Byłem w szoku. Próbowałem ją zatrzymać, przekonać, żeby została chociaż do rana, żebyśmy porozmawiali, ale była nieugięta. Spakowała kilka rzeczy do torby i wyszła. Zostawiła mnie z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

Pierwsza noc była najgorsza. Adaś obudził się w środku nocy i zapytał:

– Tata, gdzie mama?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Skłamałem:

– Mama musiała wyjechać na chwilę, wróci niedługo.

Ale on patrzył na mnie tymi swoimi dużymi oczami i chyba wiedział, że coś jest nie tak.

Kolejne dni były jak koszmar na jawie. Musiałem nauczyć się wszystkiego od nowa: gotować obiady, prać ubrania, ogarniać dom i dzieci. Zosia płakała za mamą, Adaś zamknął się w sobie. Ja sam czułem się jak wrak człowieka.

Rodzina Ani nie chciała ze mną rozmawiać. Moja matka przyjechała na kilka dni pomóc mi ogarnąć chaos, ale potem musiała wrócić do siebie. W pracy szef patrzył na mnie z litością, koledzy unikali rozmów o rodzinie.

Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci zasypiały, siadałem w kuchni i patrzyłem w ścianę. Zastanawiałem się: co zrobiłem źle? Czy byłem złym mężem? Czy mogłem coś zmienić? Przypominałem sobie nasze kłótnie – o pieniądze, o obowiązki domowe, o to, że Ania czuła się zmęczona i niedoceniana. Ale nigdy nie sądziłem, że mogłaby odejść… i zostawić dzieci.

Po miesiącu dostałem od niej SMS-a: „Nie wrócę. Proszę, nie szukaj mnie”.

Zacząłem chodzić do psychologa. Najpierw dla siebie – bo czułem, że wariuję – potem dla dzieci. Adaś zaczął moczyć się w nocy, Zosia przestała mówić. Psycholog powiedziała mi coś ważnego: „Nie możesz być jednocześnie ojcem i matką. Możesz być tylko najlepszym ojcem, jakim potrafisz”.

Próbowałem więc być najlepszym ojcem. Rano robiłem im kakao i kanapki z dżemem, wieczorem czytałem bajki na dobranoc. Chodziliśmy razem na plac zabaw i do kina. Ale zawsze brakowało tego czegoś – tej drugiej osoby, która przytuli dzieci po złym śnie albo pomoże mi podjąć decyzję o szczepieniu czy wyborze przedszkola.

Ludzie zaczęli gadać. Sąsiadka z dołu pytała szeptem: „A gdzie mama tych maluchów?” W sklepie kasjerka patrzyła na mnie z politowaniem: „Taki młody wdowiec?”

Czasem miałem ochotę krzyczeć: „Ona żyje! Po prostu nas zostawiła!” Ale milczałem.

Po pół roku odezwała się do mnie teściowa:

– Michał… czy Ania się z tobą kontaktuje?

– Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Bo my też nie wiemy, gdzie jest… – usłyszałem w słuchawce łamiący się głos starszej kobiety.

Wtedy po raz pierwszy poczułem coś innego niż żal czy gniew – poczułem litość dla Ani. Może naprawdę była tak bardzo nieszczęśliwa? Może nie umiała inaczej poprosić o pomoc?

Minęły dwa lata. Dzieci dorosły szybciej niż powinny. Adaś nauczył się sam wiązać buty i robić kanapki dla siostry. Zosia zaczęła mówić pełnymi zdaniami i coraz rzadziej pytała o mamę.

Ja nauczyłem się żyć na nowo – choć każdego dnia noszę w sobie blizny po tamtym odejściu.

Czasem zastanawiam się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy Ania wróci kiedyś do dzieci? Czy one będą mi kiedyś miały za złe to wszystko?

A może są rzeczy, których po prostu nie da się naprawić?

Czy można wybaczyć komuś, kto porzucił własne dzieci? A może najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie?