Dwanaście lat czekania na cud: Historia Zosi z Krakowa

— Nie, Ewa, ty nie rozumiesz! Nie mogę tak dalej żyć! — Złapałam Ewę za rękę tak mocno, że aż się skrzywiła. — On się z nią żeni! Z tą… z tą pustą lalą! A ja co, dwanaście lat zmarnowałam?

— Zosiu, puść, boli! — Ewa próbowała uwolnić dłoń, ale trzymałam ją kurczowo, jakby tylko jej obecność mogła mnie uratować przed rozpadem na tysiąc kawałków.

W mojej głowie huczało. Siedziałyśmy w moim małym mieszkaniu na Podgórzu, a za oknem padał deszcz. Krople bębniły o parapet, jakby chciały zagłuszyć mój krzyk. W środku czułam pustkę i wściekłość. Jak on mógł? Jak mógł po tylu latach wybrać kogoś innego?

— Zosia… — Ewa patrzyła na mnie z troską. — Może to nie jest koniec świata? Może…

— Nie mów mi, że czas leczy rany! — przerwałam jej ostro. — Przecież ja wszystko dla niego zrobiłam! Nawet wtedy, kiedy mama zachorowała i musiałam wracać do rodzinnego domu pod Tarnowem, on był przy mnie. Myślałam, że to coś znaczy.

Wstałam gwałtownie i zaczęłam chodzić po pokoju. Każdy krok odbijał się echem w pustce mieszkania. Przed oczami miałam obraz Pawła — jego uśmiech, sposób, w jaki poprawiał okulary, kiedy się denerwował. I nagle to wszystko przestało istnieć.

— Powiedział ci to wprost? — zapytała Ewa cicho.

— Tak. Wczoraj. Przyszedł tu… Nawet nie usiadł. Stał w drzwiach jak obcy człowiek. Powiedział: „Zosiu, muszę ci coś powiedzieć. Poznałem kogoś. To poważne. Żenię się z nią.”

Głos mi się załamał. Poczułam łzy napływające do oczu, ale nie chciałam płakać przy Ewie. Chciałam być silna, choć czułam się jak dziecko porzucone na środku ruchliwej ulicy.

— A ty? Co mu powiedziałaś?

— Nic. Stałam jak głupia. Chciałam krzyczeć, rzucić czymś w niego… Ale nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa.

Ewa przytuliła mnie mocno. Przez chwilę pozwoliłam sobie na słabość. Czułam jej ciepło i wiedziałam, że tylko ona mnie teraz trzyma przy życiu.

— Zosiu, musisz coś z tym zrobić. Nie możesz tak po prostu pozwolić mu odejść bez słowa.

— A co mam zrobić? Błagać go na kolanach? Upokorzyć się jeszcze bardziej?

Ewa milczała. Wiedziała, że mam rację.

Wieczorem zadzwoniła mama. Jej głos był pełen troski:

— Córeczko, co się dzieje? Słyszałam od cioci Krysi, że Paweł był widziany z jakąś dziewczyną na Rynku…

— Mamo, on mnie zostawił — powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Wiedziałam… — wyszeptała mama. — Zawsze był jakiś taki… niepewny.

Zacisnęłam pięści ze złości.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Bo myślałam, że się zmieni. Że dla ciebie będzie inny.

Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się zdradzona przez wszystkich — przez Pawła, przez rodzinę, przez samą siebie.

Następnego dnia poszłam do pracy jak automat. W biurze wszyscy udawali, że nic się nie stało, ale widziałam ich spojrzenia. Plotki rozchodziły się szybko — w końcu Kraków to duże miasto, ale świat jest tu mały.

W południe zadzwoniła do mnie siostra Pawła, Anka.

— Zosia… Przepraszam cię za niego. On jest idiotą.

— Nie musisz mnie pocieszać — odpowiedziałam szorstko.

— Ale chcę! Bo wiem, ile dla niego znaczyłaś. I wiem też, że ta cała Magda… Ona nie jest tobą.

Zacisnęłam zęby.

— Może właśnie o to chodziło.

Wieczorem przyszła Ewa z butelką wina i pudełkiem lodów.

— Będziemy płakać i oglądać głupie komedie romantyczne — oznajmiła stanowczo.

Śmiałyśmy się przez łzy, komentując każdą scenę filmu i wytykając bohaterkom ich naiwność. Ale w środku czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły tygodnie. Paweł przestał dzwonić. Jego rzeczy zabrał w pośpiechu — nawet nie zostawił klucza do mieszkania na stole. W pracy zaczęłam unikać ludzi. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie przekonać do powrotu do domu rodzinnego:

— Zosiu, tu zawsze znajdziesz schronienie. Tata ci wyremontował pokój…

Ale ja nie chciałam wracać do przeszłości. Chciałam zrozumieć, co poszło nie tak.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem na Plantach. Szedł z Magdą pod rękę. Uśmiechali się do siebie jakby świat należał tylko do nich. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał mi prosto w oczy.

— Cześć, Zosia — powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok nich jak obca osoba.

Wieczorem długo patrzyłam w sufit swojego pokoju. Myślałam o tym wszystkim, co straciłam — i o tym, co być może jeszcze przede mną.

Czy można zacząć od nowa po takim upokorzeniu? Czy można jeszcze komuś zaufać? A może lepiej już nigdy nie otwierać serca?