Jak można mnie zignorować? Historia o rodzinie, zdradzie i walce o własne miejsce
– Jak można mnie zignorować? – wykrzyczałam do pustego salonu, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w kredensie po babci. Mama nawet nie podniosła wzroku znad telewizora. Ojciec tylko westchnął ciężko i wrócił do przeglądania wiadomości na telefonie. Mój brat, Michał, rzucił mi spojrzenie pełne pogardy i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Miałam wtedy siedemnaście lat i pierwszy raz poczułam się tak naprawdę niewidzialna.
W naszym domu w Zabrzu zawsze było głośno – krzyki, śmiechy, awantury o byle co. Ale ja byłam tą cichą, tą „grzeczną”, która nie sprawiała problemów. Mama zawsze powtarzała: „Ola, nie przeszkadzaj, Michał ma ważny egzamin”, „Ola, nie teraz, muszę zrobić obiad dla taty”, „Ola, nie płacz, przecież nic się nie stało”. A ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.
Pamiętam Wigilię 2010 roku. Siedzieliśmy przy stole, a mama znowu zaczęła opowiadać wszystkim o sukcesach Michała – że dostał się na Politechnikę Śląską, że wygrał olimpiadę matematyczną. Kiedy próbowałam powiedzieć, że dostałam wyróżnienie w konkursie literackim, mama tylko machnęła ręką: „No dobrze, dobrze, ale Michał to naprawdę zdolny chłopak”. Poczułam wtedy gulę w gardle i łzy napływające do oczu. Wyszłam do łazienki i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Z czasem nauczyłam się nie mówić o swoich sukcesach. Po maturze wyjechałam do Krakowa na studia polonistyczne. Myślałam, że tam wreszcie ktoś mnie zauważy. Ale nawet tam byłam „tą z Zabrza”, która nie potrafi się przebić przez głośniejsze koleżanki. Moja współlokatorka, Patrycja, była duszą towarzystwa – wszyscy ją lubili, a ja byłam jej cieniem. Nawet chłopak, który mi się podobał – Bartek z filozofii – zaprosił na randkę Patrycję.
Po studiach wróciłam do domu na chwilę – tak miało być. Ale mama zachorowała na serce i zostałam na dłużej. Michał już wtedy pracował w Warszawie i przyjeżdżał tylko na święta. Wszystko było na mojej głowie: zakupy, lekarze, sprzątanie. Ojciec coraz częściej znikał na całe wieczory – tłumaczył się pracą w kopalni, ale wiedziałam od sąsiadki, że widuje go w barze na rogu z jakąś kobietą.
Pewnego dnia wróciłam zmęczona po całym dniu załatwiania spraw mamy i zobaczyłam ojca siedzącego przy stole z obcą kobietą. Miała rude włosy i śmiała się głośno. – Ola, poznaj panią Grażynę – powiedział ojciec bez cienia skruchy. – Od dzisiaj będzie nam pomagać w domu.
Zamarłam. Mama leżała wtedy w szpitalu po zawale. – Pomagać? – wycedziłam przez zęby. – A może po prostu ją zastąpić?
Ojciec spojrzał na mnie zimno: – Nie mieszaj się w dorosłe sprawy.
Wyszłam z domu i długo chodziłam po osiedlu. Zadzwoniłam do Michała – odebrał dopiero za trzecim razem.
– Michał, tata przyprowadził jakąś kobietę do domu…
– Ola, nie przesadzaj. Może rzeczywiście potrzebuje pomocy? Przecież ty nie dasz rady ze wszystkim sama.
– Ale mama…
– Mama jest dorosła. Poradzi sobie.
Zrozumiałam wtedy, że jestem sama.
Kiedy mama wróciła ze szpitala, Grażyna już mieszkała z nami na stałe. Mama udawała, że nic się nie dzieje – gotowała obiady dla wszystkich, nawet dla Grażyny. Ja czułam się jak powietrze. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni:
– Wiesiek (tak miała na imię mój ojciec), myślisz, że Ola długo tu jeszcze będzie?
– Nie wiem… Może znajdzie sobie chłopaka i pójdzie na swoje.
– Dobrze by było…
Przez następne miesiące coraz bardziej zamykałam się w sobie. W pracy (dostałam etat w bibliotece miejskiej) byłam tylko „panią Olą od książek”. Nikt nie pytał mnie o zdanie podczas zebrań zespołu. Nawet kiedy zaproponowałam cykl spotkań autorskich dla dzieci z trudnych rodzin – dyrektorka powiedziała: „Może kiedyś”.
Wtedy poznałam Pawła – przystojnego informatyka z Katowic. Był czuły, słuchał mnie uważnie i mówił rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszałam:
– Ola, jesteś wyjątkowa. Masz piękne oczy i mądrość w spojrzeniu.
Zakochałam się bez pamięci. Po roku zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na Ligocie. Myślałam: teraz będzie inaczej! Teraz ktoś mnie pokocha naprawdę.
Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia.
Paweł był dobry tylko wtedy, kiedy wszystko szło po jego myśli. Kiedy miał gorszy dzień w pracy albo pokłócił się z matką przez telefon – wyżywał się na mnie:
– Znowu nic nie zrobiłaś na obiad? Co ty robisz cały dzień?
– Pracuję! – próbowałam się bronić.
– Pracujesz? W bibliotece? To przecież żadna praca!
Coraz częściej wracał późno do domu i śmierdział alkoholem. Zaczęły się awantury o pieniądze:
– Twoja pensja nawet nie starcza na rachunki! Gdyby nie ja, siedziałabyś pod mostem!
Któregoś dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety:
– Kochanie, tęsknię za tobą…
Serce mi pękło. Spakowałam walizkę i wróciłam do Zabrza.
W domu nic się nie zmieniło. Grażyna była już oficjalnie partnerką ojca – mama spała w osobnym pokoju i udawała przed wszystkimi znajomymi, że wszystko jest w porządku.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole – mama, ojciec, Grażyna i ja. Ojciec spojrzał na mnie surowo:
– Ola, ile jeszcze zamierzasz tu siedzieć? Masz trzydzieści lat! Może czas pomyśleć o własnym życiu?
Mama spuściła wzrok i zaczęła nerwowo skubać obrus.
– Wiesiek…
– Nie „Wiesiek” mi tu! Ola musi dorosnąć!
Wybiegłam z domu i zadzwoniłam do Michała:
– Michał… Oni chcą mnie wyrzucić z domu!
– Ola… Ja mam swoje życie… Nie mogę ci pomóc.
Tamtej nocy spałam u koleżanki z pracy. Rano postanowiłam: koniec bycia niewidzialną! Wynajęłam kawalerkę na obrzeżach miasta i zaczęłam nowe życie.
Nie było łatwo – samotność bolała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale pierwszy raz poczułam się wolna.
Dziś mam trzydzieści cztery lata. Pracuję jako bibliotekarka w szkole podstawowej i prowadzę warsztaty literackie dla dzieciaków takich jak ja kiedyś – cichych, niewidzialnych, zagubionych.
Czasem spotykam Pawła na mieście – jest już żonaty z tamtą kobietą. Mój ojciec zmarł dwa lata temu na zawał serca; Grażyna wyprowadziła się zaraz po pogrzebie. Mama mieszka sama i czasem dzwoni do mnie wieczorami:
– Olu… Przepraszam za wszystko…
Nie potrafię jej jeszcze wybaczyć.
Często pytam siebie: czy gdybym była inna – głośniejsza, bardziej przebojowa – ktoś by mnie zauważył? Czy naprawdę trzeba krzyczeć, żeby być kochanym?
A wy? Czy też czuliście się kiedyś niewidzialni we własnej rodzinie? Jak sobie z tym poradziliście?