„Mamo, kiedyś się tobą zaopiekuję” – historia, której nie chciałam przeżyć

– Mamo, podpisz tu, to tylko formalność – powiedział Michał, podając mi długopis. Jego głos był spokojny, ale w oczach widziałam coś, czego nie umiałam nazwać. Może cień niecierpliwości? Może coś więcej? Siedzieliśmy przy stole w moim mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Zza okna dobiegał szum samochodów i dziecięcy śmiech z placu zabaw. Przez chwilę poczułam się jak wtedy, gdy Michał był mały i biegał po tym samym podwórku.

Podpisałam. Nawet nie przeczytałam dokładnie, bo przecież to mój syn. Mój jedyny syn. Zawsze powtarzał: „Mamo, kiedyś się tobą zaopiekuję”. Ufałam mu bezgranicznie. Przez lata byłam sama – mąż odszedł do innej kobiety, kiedy Michał miał dziesięć lat. Wszystko, co miałam, oddałam dziecku: czas, zdrowie, miłość. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało.

– Dziękuję, mamo – powiedział cicho i szybko schował dokumenty do teczki. – Muszę lecieć, mam spotkanie z Anią.

Ania. Jego żona. Nigdy mnie nie lubiła – czułam to od początku. Zawsze była chłodna, zdystansowana. Michał przy niej stawał się inny: bardziej zamknięty, jakby bał się powiedzieć coś nie tak.

Tydzień później zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi z uśmiechem, myśląc, że to Michał przyszedł na obiad. Zamiast niego zobaczyłam dwóch młodych mężczyzn w garniturach.

– Dzień dobry, przyszliśmy obejrzeć mieszkanie – powiedział jeden z nich.

– Jakie mieszkanie? – zapytałam zdezorientowana.

– To pani już wie? Syn sprzedał nam mieszkanie. Mamy umowę przedwstępną.

Zamarłam. Nie mogłam oddychać. Zadzwoniłam do Michała drżącymi rękami.

– Mamo, to nie tak… Potrzebujemy pieniędzy na nowe mieszkanie, Ania jest w ciąży… Przecież obiecałem, że cię nie zostawię! – tłumaczył się chaotycznie.

– Gdzie mam teraz pójść? – zapytałam szeptem.

– Możesz zamieszkać z nami przez jakiś czas… Ale wiesz, Ania źle się czuje… To tylko na chwilę…

Wiedziałam już wszystko. Byłam dla nich ciężarem. Przez kolejne dni pakowałam swoje rzeczy w ciszy, jakby to był zły sen. Michał unikał spotkań ze mną, a Ania patrzyła na mnie z wyższością.

W nowym mieszkaniu syna dostałam mały pokój bez okna. Czułam się jak intruz. Słyszałam szepty za drzwiami:

– Ile ona tu jeszcze będzie?
– Nie wiem, przecież nie wyrzucę własnej matki na bruk…
– Ale to nasze życie! Mamy dziecko!

Pewnej nocy usłyszałam płacz Ani i cichy głos Michała:

– Musimy jej powiedzieć… Nie dam rady tak żyć.

Następnego dnia przy śniadaniu Michał spojrzał na mnie z rezygnacją:

– Mamo… Może lepiej będzie, jak znajdziesz sobie coś swojego? Może dom opieki? Pomogę ci załatwić formalności…

Nie odpowiedziałam nic. Wyszłam na balkon i patrzyłam na szare bloki. Czułam się pusta. Przez całe życie byłam silna – dla niego. Teraz byłam nikim.

Znalazłam się w schronisku dla bezdomnych kobiet na Pradze. Tam poznałam panią Halinę, która straciła dom przez hazard męża i panią Zofię, którą dzieci wyrzuciły po śmierci męża. Każda z nas miała swoją historię zdrady i samotności.

Czasem Michał dzwonił:

– Mamo, wszystko w porządku? Przecież mówiłem, że pomogę…

Nie chciałam już jego pomocy. Chciałam tylko zrozumieć: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo go kochałam? Czy za mało wymagałam?

W schronisku nauczyłam się żyć od nowa. Zaczęłam pracować jako wolontariuszka w kuchni dla ubogich. Tam pierwszy raz od miesięcy ktoś powiedział mi „dziękuję” z uśmiechem.

Czasem widuję Michała na ulicy – idzie szybko, nie patrzy w moją stronę. Może się wstydzi? Może żałuje?

Wieczorami siedzę przy oknie i pytam siebie: czy matka może wybaczyć taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi po czymś takim?

A wy? Czy potrafilibyście spojrzeć swojemu dziecku w oczy po czymś takim? Czy naprawdę można aż tak się pomylić w ocenie własnego dziecka?