Mój zięć znowu stracił pracę przez swoją walkę o „sprawiedliwość”. Czy to już koniec naszej rodziny?

— Znowu to zrobiłeś, Tomek! — krzyknęłam, kiedy tylko przekroczył próg naszego mieszkania. — Czy ty naprawdę nie potrafisz się opanować choć raz?

Tomek rzucił plecak na podłogę i spojrzał na mnie z tym swoim nieobecnym wzrokiem. — Mamo, nie mogłem inaczej. Szef traktował ludzi jak śmieci. Ktoś musiał mu powiedzieć prawdę.

Z kuchni wybiegła moja córka, Ania, z oczami pełnymi łez. — Tomek, błagam cię, nie teraz. Mamy rachunki do zapłacenia, a ja jestem w ciąży! — jej głos załamał się na ostatnim słowie.

W tej chwili poczułam, jak cała złość i frustracja zbierają się we mnie jak burza. Od roku żyjemy w ciągłym napięciu. Tomek nie potrafi utrzymać pracy dłużej niż kilka miesięcy. Wszędzie, gdzie się pojawi, wywołuje konflikty. Ostatnio w sklepie zrobił awanturę kasjerce, bo nie wydała mu grosza reszty. Wcześniej pokłócił się z sąsiadem o miejsce parkingowe. Ale najgorsze są jego konflikty w pracy.

— Tomek, czy ty nie rozumiesz, że nie jesteś Robin Hoodem? — powiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć. — Twoja walka o sprawiedliwość niszczy naszą rodzinę.

On tylko wzruszył ramionami. — Ktoś musi się postawić. Gdyby wszyscy milczeli, nic by się nie zmieniło.

Ania usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. — Ja już nie mam siły. Mama, co my teraz zrobimy?

Przypomniałam sobie, jak jeszcze dwa lata temu Ania była szczęśliwa. Miała plany, marzenia. Chciała mieć dom, dzieci, spokojne życie. Kiedy poznała Tomka, wydawał się być inny — odważny, szczery, pełen pasji. Ale ta pasja szybko zamieniła się w obsesję na punkcie „walki o sprawiedliwość”.

Pamiętam, jak pierwszy raz stracił pracę. Pracował wtedy w magazynie dużej firmy kurierskiej. Przyszedł do domu z wypowiedzeniem i opowiadał, jak stanął w obronie kolegi, którego szef zwyzywał przy wszystkich. — Nie mogłem pozwolić, żeby go tak traktowali! — tłumaczył się wtedy. Wtedy jeszcze mu wierzyłam. Myślałam: dobrze, że ma zasady.

Ale potem sytuacja zaczęła się powtarzać. W kolejnym miejscu pracy pokłócił się z kierownikiem o przerwę na papierosa. Potem znowu — tym razem o to, że nie dostał premii, którą mu obiecano. Za każdym razem wracał do domu z wypowiedzeniem i przekonaniem, że to świat jest zły, nie on.

— Tomek, a może czasem warto po prostu odpuścić? — próbowałam go przekonać któregoś wieczoru. — Pomyśl o Ani, o dziecku. Potrzebujecie stabilizacji.

— Mamo, nie rozumiesz. Gdybym odpuścił, byłbym jak wszyscy. A ja nie chcę być jak wszyscy — odpowiedział z uporem.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem zbyt surowa. Może rzeczywiście świat jest niesprawiedliwy? Może Tomek ma rację? Ale potem patrzyłam na moją córkę, coraz bardziej przygnębioną, coraz bardziej zmęczoną. Na jej twarzy pojawiły się cienie, których wcześniej nie było. Przestała się uśmiechać.

Ostatnia sytuacja przelała czarę goryczy. Tomek pracował w sklepie budowlanym. Wrócił do domu wściekły, bo szef kazał mu zostać po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia. Zamiast porozmawiać spokojnie, zrobił awanturę na całą firmę. W efekcie został zwolniony dyscyplinarnie.

— Tomek, czy ty nie widzisz, że przez ciebie Ania cierpi? — powiedziałam mu prosto w oczy.

Spojrzał na mnie z wyrzutem. — To nie moja wina, że ludzie są tacy podli.

— Ale to twoja wina, że nie potrafisz się dostosować! — wybuchłam.

Wtedy Ania wstała i wyszła z pokoju. Usłyszałam trzask drzwi do łazienki i jej cichy płacz. Zrobiło mi się jej żal. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale sama w to nie wierzyłam.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Tomek milczał, Ania patrzyła w talerz. W końcu odezwała się cicho:

— Tomek, ja naprawdę cię kocham, ale nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Boję się o nasze dziecko. Boję się o przyszłość.

Tomek spuścił głowę. Przez chwilę wydawało mi się, że coś do niego dotarło. Ale potem znowu zaczął mówić o niesprawiedliwości świata, o tym, że nie można się poddawać.

Patrzyłam na nich i czułam bezsilność. Czy można jeszcze uratować tę rodzinę? Czy Tomek kiedykolwiek zrozumie, że jego walka o „sprawiedliwość” niszczy wszystko wokół?

Czasem zastanawiam się, czy powinnam była pozwolić Ani wyjść za Tomka. Czy mogłam coś zrobić inaczej? A może to ja jestem zbyt wymagająca? Czy można kochać kogoś i jednocześnie bać się o przyszłość własnego dziecka?

Może ktoś z was miał podobną sytuację? Jak sobie poradziliście? Czy naprawdę można zmienić człowieka, który nie widzi swoich błędów?