Gdy dom staje się obcy: Opowieść o ojcu, który poświęcił wszystko, a został sam

— Tata, nie możesz tak po prostu wejść bez pukania! — krzyknęła Marta, moja córka, gdy otworzyłem drzwi do jej pokoju. Stałem przez chwilę w progu, z kluczami w dłoni, czując się jak złodziej we własnym domu. Przez moment chciałem coś odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zamknąłem drzwi i usiadłem ciężko na kanapie w salonie.

To był mój pierwszy dzień po powrocie z Niemiec. Przez piętnaście lat pracowałem na budowie w Monachium, śląc pieniądze do Polski, by dzieci miały wszystko, czego ja nie miałem. Marta i Tomek — moje oczka w głowie. Kupowałem im ubrania, komputery, opłacałem korepetycje. Nawet mieszkania im kupiłem: Marcie w Warszawie, Tomkowi w Krakowie. Myślałem, że kiedy wrócę, przywitają mnie z otwartymi ramionami. Że będziemy rodziną.

Ale rzeczywistość okazała się inna. Żona, Ania, już dawno przestała na mnie czekać. Znalazła sobie kogoś innego — sąsiada z trzeciego piętra. Dzieci dorosły beze mnie. Mają swoje życie, swoje sprawy, swoje tajemnice. Ja jestem tylko tym, który wysyłał przelewy.

— Tato, nie rozumiesz… — powiedział Tomek przy kolacji, nie patrząc mi w oczy. — My już mamy swoje życie. Ty byłeś… no wiesz… daleko.

— Ale przecież to wszystko dla was! — wybuchłem. — Każdy grosz, każda godzina pracy! Nie widziałem waszych urodzin, nie byłem na komuniach… Ale to wszystko po to, żebyście mieli lepiej!

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem:

— A może my chcieliśmy po prostu mieć ojca? Nie pieniądze.

Zamilkłem. W tej chwili poczułem się jak ktoś obcy. Jakby dom, za którym tęskniłem przez tyle lat, nagle stał się dla mnie zamknięty.

Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsza wypłata w euro, telefon od Ani z wiadomością o narodzinach Tomka, samotne święta w wynajętym pokoju pod Monachium. Pamiętam, jak wyobrażałem sobie powrót: dzieci rzucają mi się na szyję, Ania płacze ze wzruszenia. Tymczasem czekała na mnie cisza i chłód.

Następnego dnia postanowiłem zrobić śniadanie dla wszystkich. Smażyłem jajecznicę taką, jaką lubili kiedyś — z cebulką i boczkiem. Marta weszła do kuchni z telefonem przy uchu.

— Nie mam czasu na śniadanie — rzuciła i wyszła.

Tomek nawet nie zajrzał do kuchni. Usłyszałem tylko trzask drzwi wejściowych.

Zostałem sam przy stole. Patrzyłem na talerze i czułem narastającą pustkę.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Ania.

— Słuchaj, Janek… Może lepiej będzie, jeśli znajdziesz sobie coś swojego? Dzieci są już dorosłe. Ja też mam swoje życie…

— Ale ja nie mam nikogo! — przerwałem jej rozpaczliwie.

— Janek… Ty wybrałeś Niemcy. My nauczyliśmy się żyć bez ciebie.

Po tej rozmowie długo siedziałem w ciemności. Próbowałem zrozumieć: czy naprawdę wszystko zrobiłem źle? Czy można kochać za bardzo? Czy można poświęcić się tak bardzo, że aż staje się to przeszkodą?

Próbowałem zbliżyć się do dzieci na różne sposoby. Zaproponowałem wspólny wyjazd nad morze — odmówili. Chciałem pomóc Tomkowi w remoncie mieszkania — powiedział, że da sobie radę sam. Marcie zaproponowałem wspólne wyjście do teatru — miała już plany.

Pewnego dnia znalazłem w szafce stary album ze zdjęciami. Przeglądałem fotografie: Marta na rowerku, Tomek z pierwszym świadectwem szkolnym, Ania uśmiechnięta na plaży w Ustce. Na żadnym zdjęciu mnie nie było.

Wieczorem usiadłem z Martą przy stole.

— Córciu… — zacząłem niepewnie. — Czy jest jeszcze dla mnie miejsce w waszym życiu?

Spojrzała na mnie długo.

— Tato… My cię kochamy. Ale nie znamy cię.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne.

Minęły tygodnie. Zacząłem chodzić na długie spacery po mieście. Czasem siadałem na ławce i patrzyłem na ludzi: rodziny z dziećmi, starszych panów grających w szachy w parku. Zazdrościłem im tej zwyczajności.

Pewnego dnia spotkałem starego znajomego z podstawówki — Staszka.

— Janek! Ty żyjesz! Co u ciebie?

Opowiedziałem mu wszystko. Słuchał uważnie, a potem powiedział:

— Wiesz… Może czas zacząć od nowa? Zbudować coś tu, dla siebie? Nie dla innych?

Te słowa dały mi do myślenia.

Zacząłem angażować się w lokalny klub seniora. Pomagałem organizować spotkania, grać w brydża, nawet nauczyłem się piec ciasta na wspólne imprezy. Powoli odzyskiwałem sens życia.

Dzieci czasem dzwoniły — krótko, rzeczowo. Ale już nie czekałem na ich telefony jak dawniej. Zrozumiałem, że nie mogę cofnąć czasu ani naprawić wszystkiego pieniędzmi.

Czasem jednak siadam wieczorem przy oknie i pytam sam siebie: czy naprawdę musiałem wyjechać? Czy można być dobrym ojcem na odległość? A może najważniejsze rzeczy w życiu są tuż obok nas — tylko trzeba je dostrzec?

Czy Wy też kiedyś poczuliście się obcy we własnym domu? Co byście zrobili na moim miejscu?