„Spakuj się i wracaj do domu”: O tym, jak jedno zdanie zmieniło całe moje życie

– Spakuj się i wracaj do domu. Znajdź sobie żonę, która używa zwykłego szarego mydła – powiedziała mama Michała, patrząc na mnie z góry, jakbym była plamą na jej idealnie wyprasowanej obrusie. Stałam w kuchni, z rękami drżącymi nad filiżanką kawy, a w głowie dudniło mi tylko jedno: „To nie jest mój dom. To nigdy nie będzie mój dom.”

Tydzień temu byłam narzeczoną Michała. Wszyscy mówili, że jesteśmy dla siebie stworzeni – on, syn szanowanego lekarza z Poznania, ja – nauczycielka z małego miasteczka pod Kaliszem. Poznaliśmy się na weselu wspólnych znajomych, a potem wszystko potoczyło się jak w bajce: romantyczne randki, wspólne plany, zaręczyny wśród śniegu na rynku. Moja mama płakała ze szczęścia, tata dumnie poklepywał mnie po ramieniu. A ja? Ja czułam się jak ktoś, kto wygrał los na loterii.

Ale bajki mają to do siebie, że kończą się nagle. I czasem nie ma „żyli długo i szczęśliwie”.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałam przy stole z przyszłą teściową i Michałem. Rozmawialiśmy o szczegółach wesela – kto gdzie usiądzie, jakie będą kwiaty, czy orkiestra zagra „Przez Twe Oczy Zielone”. Nagle mama Michała spojrzała na mnie i powiedziała:

– Wiesz, Marto, u nas w rodzinie kobiety są skromne. Nie wydają pieniędzy na głupoty. Moja mama całe życie używała szarego mydła i miała piękną cerę. Ty masz tyle tych kremów i perfum…

Michał spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „No widzisz, przesadzasz.”

Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Próbowałam się tłumaczyć:

– To tylko krem nawilżający…

– Krem tu, krem tam – przerwała mi teściowa. – Lepiej byś się nauczyła gotować rosół jak moja Zosia.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez ostatnie miesiące starałam się dopasować do ich świata: chodziłam z nimi do kościoła w każdą niedzielę, uczyłam się piec sernik według rodzinnego przepisu, nawet zaczęłam nosić spódnice zamiast dżinsów. Ale zawsze czułam się jak aktorka grająca rolę w cudzym teatrze.

Po tej rozmowie poszłam do Michała.

– Michał, czy ty naprawdę chcesz żony, która będzie taka jak twoja mama? – zapytałam cicho.

– Nie przesadzaj – odpowiedział. – Mama po prostu chce dla nas dobrze. Po ślubie wszystko się ułoży.

Ale ja już wiedziałam, że nic się nie ułoży. Bo to nie była kwestia kremu czy rosołu. To była kwestia tego, kim jestem i kim mam być dla nich.

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Mama dzwoniła codziennie:

– Martusia, wszystko w porządku? Już nie mogę się doczekać ślubu!

A ja kłamałam: „Tak, mamo, wszystko dobrze.”

W końcu zebrałam się na odwagę. Spakowałam walizkę i wróciłam do domu rodziców.

– Co się stało? – zapytała mama z przerażeniem w oczach.

– Mamo… nie będzie ślubu.

Zapanowała cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

– Dlaczego? Przecież byliście tacy szczęśliwi!

– Byliśmy szczęśliwi tylko na zdjęciach – odpowiedziałam przez łzy.

Tata długo milczał. W końcu powiedział:

– Lepiej teraz niż za późno.

Przez kolejne dni telefon dzwonił bez przerwy. Ciotki wypytywały: „Co się stało? Czy Michał cię zdradził?” Koleżanki pisały: „Jesteś pewna? Przecież on taki przystojny!”

A ja siedziałam w swoim dawnym pokoju i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze. Czy nie powinnam była po prostu zacisnąć zębów i udawać dalej?

Wtedy przyszła do mnie babcia.

– Wiesz, Martusiu – powiedziała cicho – ja przez czterdzieści lat gotowałam rosół tak, jak chciała teściowa. Ale nigdy nie byłam szczęśliwa. Ty masz jeszcze wybór.

Te słowa dały mi siłę.

Dziś minął tydzień od mojego powrotu. Michał napisał tylko krótkiego SMS-a: „Rozumiem.” Jego mama zadzwoniła raz:

– Mam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś bardziej… odpowiedniego.

Może tak będzie lepiej dla nas wszystkich.

Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem zbyt wymagająca? Czy może po prostu nie chcę żyć według cudzych zasad?

Czy Wy też kiedyś musieliście wybrać między sobą a oczekiwaniami innych? Jak znaleźć odwagę, by być sobą – nawet jeśli oznacza to rozczarowanie tych, których kochamy?