„Teściowa traktuje mnie jak służącą” – Moja walka o szacunek w domu, który miał być azylem

– Znowu nie posprzątałaś kuchni, Marto! – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a łzy cisnęły mi się do oczu. Była sobota rano, dzień, który kiedyś kojarzył mi się z zapachem kawy i spokojem, a teraz był początkiem kolejnej rundy w tej niekończącej się walce.

Mąż, Tomek, siedział przy stole z gazetą. Nawet nie podniósł wzroku. – Mamo, daj spokój – mruknął pod nosem, ale wiedziałam, że to tylko pozory. Gdyby naprawdę chciał mi pomóc, powiedziałby coś więcej. Ale on zawsze wybierał milczenie.

Wyszłam z kuchni, zostawiając za sobą niedomyte talerze i ciężkie powietrze. W łazience zamknęłam się na klucz i pozwoliłam sobie na kilka minut słabości. „Dlaczego ja?” – pytałam siebie w myślach. Przecież kochałam Tomka. Wierzyłam, że po ślubie stworzymy własny dom, pełen ciepła i wzajemnego szacunku. Tymczasem zamieszkanie z jego matką okazało się początkiem koszmaru.

Od pierwszego dnia po ślubie czułam się jak intruz. Pani Jadwiga miała swoje zasady: obiad zawsze o trzynastej, firanki prane co dwa tygodnie, a buty ustawione równo pod ścianą. Każde odstępstwo kończyło się komentarzem lub cichym westchnieniem pełnym dezaprobaty. Najgorsze były jednak jej spojrzenia – chłodne, oceniające, jakby sprawdzała, czy nadaję się na żonę jej syna.

– Marta, nie zapomnij wyprasować Tomkowi koszuli na jutro – rzuciła któregoś wieczoru, kiedy wróciłam zmęczona po pracy. – On lubi mieć wszystko przygotowane.

– Sama mogę to zrobić – próbowałam protestować.

– Ale przecież to twoja rola – odpowiedziała z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas.

Tomek siedział wtedy przed komputerem i nawet nie spojrzał w moją stronę. Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, zamykać się w pokoju pod pretekstem zmęczenia. Ale to tylko pogarszało sprawę.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W przedpokoju usłyszałam rozmowę:

– Ona nie nadaje się na żonę dla ciebie, Tomku. Wszystko robi byle jak. Nawet obiadu porządnie nie potrafi ugotować.

– Mamo, daj jej czas… – usłyszałam głos męża, ale zabrzmiał tak słabo, że aż zabolało.

– Ty zawsze ją bronisz! A kto myśli o mnie? O tym domu?

Weszłam do kuchni z podniesioną głową. – Może powinnam się wyprowadzić? – rzuciłam ostro.

Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Pani Jadwiga zacisnęła usta, a Tomek spuścił wzrok.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z mężem:

– Tomek, ja tak dłużej nie wytrzymam. Twoja mama traktuje mnie jak służącą. Potrzebuję twojego wsparcia.

– Przesadzasz… Ona po prostu chce dobrze. Taka już jest.

– A ja? Czy ja się nie liczę?

Nie odpowiedział. Odwrócił się do ściany i udawał, że śpi.

Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Praca była jedynym miejscem, gdzie mogłam odetchnąć. Koleżanki pytały:

– Coś się dzieje? Wyglądasz na przygnębioną.

Uśmiechałam się wymuszenie i zmieniałam temat. Wstydziłam się przyznać do swojej bezsilności.

Punktem zwrotnym był dzień moich urodzin. Liczyłam na choćby drobny gest – kwiatek od Tomka, życzenia od teściowej. Zamiast tego usłyszałam:

– Marta, dzisiaj twoja kolej na mycie okien.

– Dzisiaj są moje urodziny…

– Tym bardziej powinnaś się postarać – odpowiedziała chłodno.

Tomek wrócił późno z pracy. Bez kwiatów, bez prezentu. Nawet nie pamiętał o moich urodzinach.

Tej nocy długo płakałam. Rano podjęłam decyzję: muszę zawalczyć o siebie.

Zaczęłam szukać mieszkania do wynajęcia. Znalazłam niewielką kawalerkę na obrzeżach miasta. Bałam się powiedzieć Tomkowi o swojej decyzji, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz, już nigdy nie będę szczęśliwa.

Kiedy oznajmiłam im swoją decyzję przy kolacji, zapadła cisza.

– Chcesz nas zostawić? – zapytała teściowa z niedowierzaniem.

– Chcę odzyskać szacunek do samej siebie – odpowiedziałam spokojnie.

Tomek patrzył na mnie długo w milczeniu. W końcu wyszedł z pokoju bez słowa.

Spakowałam rzeczy i wyszłam z domu, który miał być moim azylem, a stał się więzieniem.

Dziś mieszkam sama. Czasem jest mi ciężko, ale przynajmniej wiem, że nikt mnie nie poniża. Zaczynam powoli odbudowywać siebie i swoje poczucie wartości.

Czy musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy są przeciwko nam? Może ktoś z was zna odpowiedź…