Między kotami, mężczyznami a tulipanami – historia jednej wiosny

– Wyobraźcie sobie, na dworze deszcz leje! – powiedziałam, stojąc przy oknie w biurze, stukając paznokciem w szybę, jakby to miało zatrzymać krople.
– Wiosna, czemu się dziwisz? – odparła praktyczna Ania, nie odrywając wzroku od monitora.
– No tak, dziś pierwszy marca. Zima już doła. Jedyna radość to Sylwester – rzuciłam z przekąsem, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.
– Marzec bywa zdradliwy – śnieg jeszcze spaść może, a mróz przypomni o sobie – dorzuciła Ola z kąta.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten marzec będzie dla mnie początkiem końca i nowego początku zarazem. Wszystko zaczęło się od kota. A właściwie od dwóch kotów i jednego mężczyzny. I jeszcze tulipanów – tych przeklętych żółtych tulipanów.

Mój kot, Bazyl, zawsze był moim azylem. Kiedy wracałam do pustego mieszkania po pracy, to on pierwszy witał mnie w drzwiach. Miałam wrażenie, że rozumie więcej niż niejeden człowiek. Zwłaszcza mój narzeczony, Tomek. Z Tomkiem byliśmy razem od pięciu lat. Wszyscy mówili: „Idealna para!”. Tylko ja wiedziałam, ile razy płakałam po nocach przez jego chłód i wieczne niezadowolenie.

Tamtego marcowego wieczoru wróciłam do domu przemoczona do suchej nitki. Bazyl czekał na mnie na parapecie, a obok niego… drugi kot. Czarny jak noc, z białą plamką na szyi. Serce mi zamarło – przecież nie miałam drugiego kota! Drzwi balkonowe były uchylone – pewnie przez wiatr. Kot spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby to ja wtargnęła do jego świata.

– No pięknie – mruknęłam pod nosem. – Jeszcze tego mi brakowało.

Zadzwonił telefon. Tomek.
– Cześć, kochanie. Będę później. Mam spotkanie służbowe.
– Jasne – odpowiedziałam chłodno. – Tylko nie zapomnij zamknąć drzwi balkonowych, bo koty się schodzą.
– Co ty znowu wymyślasz? – westchnął i rozłączył się bez pożegnania.

Usiadłam na kanapie i zaczęłam głaskać oba koty. Ten nowy miał w sobie coś dzikiego i smutnego zarazem. Nazwałam go Cień.

Następnego dnia w pracy byłam rozkojarzona. Ola zauważyła od razu:
– Coś się stało?
– Wiesz… chyba mam drugiego kota.
– To może znak? Może czas coś zmienić?

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak prorocze okażą się jej słowa.

Wieczorem Tomek przyszedł późno. Pachniał obcymi perfumami i miał na sobie szalik, którego mu nie kupiłam.
– Kupiłem ci kwiaty – rzucił niedbale i wręczył mi bukiet żółtych tulipanów.
Patrzyłam na nie jak zahipnotyzowana. Żółte tulipany… Przecież każdy wie, co one znaczą. Zdrada.

– Ładne… – powiedziałam cicho.
– Nie przesadzaj – burknął Tomek. – To tylko kwiaty.
Ale ja już wiedziałam. W jego oczach nie było czułości. Była tylko obojętność.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Bazyl i Cień leżeli po obu stronach mojej poduszki, jakby chcieli mnie chronić przed światem. W głowie miałam tysiące pytań: Czy to już koniec? Czy powinnam odejść? Czy jestem gotowa na samotność?

Rano zadzwoniła mama.
– Marto, kiedy wreszcie przyjedziesz do domu? Ojciec tęskni, ja też…
– Mamo, mam tu trochę zamieszania…
– Znowu ten Tomek? Powiedz mi szczerze: jesteś szczęśliwa?
Zamilkłam. Po raz pierwszy nie potrafiłam skłamać.

W pracy nie mogłam się skupić. Ania podsunęła mi kubek kawy:
– Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc.
– Bo nie spałam…
Ola spojrzała na mnie uważnie:
– Marta, jeśli chcesz pogadać…
Pokiwałam głową i wyszłam na balkon zapalić papierosa, choć rzuciłam palenie rok temu.

Wieczorem Tomek znów wrócił późno. Tym razem nawet nie próbował się tłumaczyć.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie z irytacją:
– O czym?
– O nas. O tym, że już nas nie ma.
Milczał długo.
– Masz rację – powiedział w końcu cicho. – Przepraszam.
Nie płakałam. Byłam pusta w środku.

Zabrał swoje rzeczy następnego dnia rano. Koty patrzyły za nim przez okno. Ja patrzyłam na siebie w lustrze i widziałam kobietę zmęczoną życiem, ale gotową zacząć od nowa.

Minęły tygodnie. Marzec przeszedł w kwiecień, a potem w maj. Cień został ze mną na zawsze – nikt go nie szukał, nikt nie pytał. Bazyl zaakceptował nowego towarzysza bez protestów.

W pracy powoli odzyskiwałam równowagę. Ola i Ania były przy mnie każdego dnia. Mama dzwoniła częściej niż zwykle:
– Marto, pamiętaj: życie jest za krótkie na smutek.

Pewnego dnia wracając z pracy zobaczyłam pod drzwiami mieszkania bukiet czerwonych tulipanów i kartkę: „Dziękuję za wszystko”. Nie było podpisu. Może to był Tomek? A może ktoś inny? Nie miało to już znaczenia.

Usiadłam na kanapie z Bazylem i Cieniem po bokach i pomyślałam: czy naprawdę trzeba bać się samotności? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie?

Czy szczęście to kwestia przypadku czy wyboru? Może odpowiedź jest prostsza niż myślimy…