Gdy szczęście zamienia się w próbę: Historia mojego ojcostwa i rodzinnych konfliktów

— Michał, nie możesz tak po prostu wyjść! — głos Kasi drżał, a w jej oczach widziałem łzy. Stałem już w przedpokoju, z kluczami w ręku, gotów wyjść z mieszkania, choćby na chwilę.

— Muszę się przewietrzyć, Kasia. Duszę się tutaj — odpowiedziałem cicho, próbując ukryć własną bezradność. Za drzwiami słychać było płacz naszego syna, Antka. Miał dopiero trzy tygodnie, a ja czułem się, jakbym miał sto lat.

Nie tak wyobrażałem sobie ojcostwo. Przez pięć lat byliśmy z Kasią razem — bez ślubu, bo zawsze powtarzałem, że nie potrzebuję papierka, by być szczęśliwym. Ale kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, poczułem coś na kształt euforii. Miałem już prawie czterdzieści lat, stabilną pracę w urzędzie miasta w Poznaniu, odziedziczyłem po dziadkach mieszkanie na Jeżycach. Wydawało mi się, że jestem gotowy.

Pierwsze tygodnie ciąży Kasi były pełne radości. Chodziliśmy razem na badania, wybieraliśmy imię — Antek, po moim ojcu. W pracy wszyscy gratulowali, mama dzwoniła codziennie z pytaniami o zdrowie Kasi. Nawet mój brat Tomek, z którym od lat miałem chłodne relacje, przyszedł z butelką whisky i uściskiem dłoni.

Ale potem wszystko zaczęło się sypać. Kasia była coraz bardziej zmęczona i drażliwa. Ja wracałem z pracy później niż zwykle, tłumacząc się nadgodzinami. W rzeczywistości siedziałem w samochodzie pod blokiem i patrzyłem w ciemność. Bałem się wracać do domu.

Kiedy Antek się urodził, przez chwilę poczułem dumę i wzruszenie. Ale już pierwszej nocy zrozumiałem, że nie jestem na to przygotowany. Płacz dziecka rozdzierał ciszę mieszkania, a ja nie wiedziałem, co robić. Kasia była wyczerpana po porodzie i patrzyła na mnie z wyrzutem.

— Michał, możesz go przewinąć? — zapytała któregoś ranka.

— Przecież dopiero co wróciłem z apteki… — burknąłem pod nosem.

— Ja nie śpię od trzech dni! — krzyknęła i rozpłakała się.

Wtedy pierwszy raz poczułem wściekłość. Na nią, na siebie, na Antka. Przecież miał być powód do radości! Zamiast tego czułem się jak intruz we własnym domu.

Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieluchy, o to kto ma wstać do dziecka, o pieniądze. Kasia zarzucała mi brak zaangażowania.

— Ty nawet nie wiesz, gdzie są body Antka! — rzuciła pewnego dnia.

— Bo ty wszystko robisz sama! Nawet nie dajesz mi szansy! — odpowiedziałem z goryczą.

W pracy przestałem być efektywny. Szefowa zaczęła mnie wzywać na rozmowy dyscyplinujące. Koledzy śmiali się, że wyglądam jak zombie. Mama dzwoniła coraz częściej i pytała: „Może powinniście ochrzcić Antka? Może ślub by wam pomógł?” Czułem presję z każdej strony.

Pewnego wieczoru Kasia powiedziała:

— Michał, ja już nie daję rady. Myślę o powrocie do mamy na wieś.

Zamarłem. Przecież to byłby koniec wszystkiego! Ale nie potrafiłem jej zatrzymać. Nie miałem siły walczyć.

Zadzwoniłem do Tomka.

— Stary, nie wiem co robić… Kasia chce odejść.

— A ty czego chcesz? — zapytał sucho.

Nie umiałem odpowiedzieć.

Kasia wyjechała na tydzień do swojej matki pod Gnieznem. Zostałem sam z ciszą mieszkania i stertą nieumytych butelek po mleku. Wtedy pierwszy raz pomyślałem o tym, żeby pójść do psychologa. Ale przecież „facet sobie radzi sam” — powtarzał mi ojciec przez całe życie.

Po tygodniu Kasia wróciła. Była spokojniejsza, ale chłodna. Zaczęliśmy rozmawiać o terapii dla par. Zgodziłem się bez przekonania.

Na pierwszej sesji usłyszałem:

— Michał, czego ty właściwie chcesz od życia?

Nie wiedziałem. Chciałem tylko spokoju. Chciałem być dobrym ojcem i partnerem, ale nie wiedziałem jak.

Terapia była trudna. Musiałem przyznać się do własnych słabości i lęków. Kasia mówiła o swojej depresji poporodowej, o tym jak czuje się samotna i niewidzialna. Ja mówiłem o presji bycia „głową rodziny”, o strachu przed porażką.

Z czasem zaczęliśmy lepiej się rozumieć. Ustaliliśmy dyżury przy Antku, zaczęliśmy wychodzić razem na spacery. Ale rany zostały. Mama nadal dopytywała o ślub i chrzest, Tomek radził „wziąć się w garść”.

Czasem patrzę na Antka i zastanawiam się: czy on kiedyś zrozumie nasze wybory? Czy wybaczy mi chwile słabości?

Dziś wiem jedno: rodzina to nie bajka z reklam telewizyjnych. To codzienna walka o siebie nawzajem i o siebie samego.

Czy można być dobrym ojcem, jeśli samemu nie zna się własnych granic? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak zagubiony?