Kiedy teściowa stawia warunki: Moja walka o siebie i rodzinę
– Albo zrobisz tak, jak mówię, albo nie masz tu czego szukać! – głos teściowej rozbrzmiał w kuchni, odbijając się echem od kafelków. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni mokrą ściereczkę, a w gardle czułam gulę tak wielką, że nie mogłam oddychać. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i patrzył w blat, jakby liczył sęki w drewnie. Milczał. To bolało najbardziej.
Był wtorek, zwykły dzień, a jednak wszystko się zmieniło. Teściowa, pani Lilianna, przyszła do nas z samego rana niby na kawę, ale od razu zaczęła mówić o tym, jak powinniśmy wychowywać naszą córkę, Zosię. W jej oczach byłam za miękka, za nowoczesna, za mało „matczyna”. Ale tego dnia poszła o krok dalej.
– Jeśli nie zapiszesz Zosi do tej samej szkoły muzycznej, do której chodził Tomek, nie będę więcej pomagać wam finansowo – powiedziała chłodno. – I nie licz na to, że będę przychodzić do wnuczki.
Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Zosia miała dopiero siedem lat i kochała rysować, nie grać na pianinie. Ale dla teściowej liczyło się tylko to, co ona uznawała za słuszne. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić wszystkim i wybiec z domu. Ale stałam nieruchomo, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Mamo… – zaczął Tomek cicho, ale Lilianna przerwała mu gestem ręki.
– Nie ma dyskusji. Albo robicie po mojemu, albo radźcie sobie sami.
Po jej wyjściu w domu zapadła cisza. Tomek podszedł do mnie i próbował mnie objąć, ale odsunęłam się.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.
– Wiesz, jaka jest mama… Nie chciałem robić awantury.
– A ja? Ja się nie liczę? Nasza córka?
Nie odpowiedział. Wyszedł do pracy bez słowa.
Przez cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak cień. W głowie kłębiły mi się myśli: co jeśli Lilianna naprawdę przestanie nam pomagać? Nasze mieszkanie było częściowo spłacone dzięki jej wsparciu. Zosia chodziła na zajęcia plastyczne tylko dlatego, że teściowa płaciła za nie połowę czesnego. Bałam się przyszłości, ale jeszcze bardziej bałam się tego, że stracę siebie.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Ewelina, musisz postawić granice. Inaczej zawsze będziesz żyć pod jej dyktando – powiedziała stanowczo.
– Ale co jeśli Tomek stanie po stronie matki?
– Jeśli cię kocha, zrozumie. Jeśli nie… musisz pomyśleć o sobie i Zosi.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Lilianny: „Albo po mojemu…”. Nad ranem podjęłam decyzję.
Kiedy Tomek wrócił z pracy, czekałam na niego w kuchni.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam spokojnie. – Nie pozwolę twojej mamie decydować o naszym życiu. Jeśli chcesz być z nią przeciwko mnie, powiedz mi to teraz.
Tomek był zaskoczony moją stanowczością. Przez chwilę milczał.
– Ewelina… Ja nie chcę wybierać między tobą a mamą…
– Ale ona już cię do tego zmusiła! – przerwałam mu. – Ja wybieram Zosię i siebie. Jeśli chcesz być z nami, musisz to powiedzieć jej jasno.
Następnego dnia poszliśmy razem do Lilianny. Serce waliło mi jak młotem. Usiadłam naprzeciwko niej i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Pani Lilianno – zaczęłam drżącym głosem – dziękujemy za wszystko, co pani dla nas zrobiła. Ale nie pozwolimy decydować o życiu naszej córki. Zosia zostaje na plastyce. Jeśli to oznacza koniec wsparcia z pani strony – trudno.
Lilianna patrzyła na mnie przez długą chwilę w milczeniu. Widziałam w jej oczach gniew i rozczarowanie.
– Myślałam, że jesteś rozsądniejsza – powiedziała lodowato. – Ale skoro tak chcecie…
Wyszliśmy stamtąd bez słowa. Po powrocie do domu rozpłakałam się jak dziecko. Tomek przytulił mnie mocno.
Przez kolejne tygodnie było ciężko. Musieliśmy zacisnąć pasa – mniej wyjść do kina, tańsze zakupy, rezygnacja z wakacji nad morzem. Ale Zosia była szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Jej rysunki wisiały na całej lodówce i ścianach w pokoju.
Z czasem Tomek zaczął rozumieć moją decyzję. Zaczął częściej rozmawiać ze mną o swoich uczuciach i potrzebach. Nasz związek stał się silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Po kilku miesiącach Lilianna zadzwoniła do mnie sama.
– Ewelina… Może przyjdziecie na obiad? Chciałabym zobaczyć Zosię…
Wiedziałam już wtedy jedno: nigdy więcej nie pozwolę nikomu decydować za mnie ani za moją córkę.
Czasem patrzę na siebie sprzed roku i zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalałam innym przekraczać moje granice? Czy naprawdę trzeba aż kryzysu, żeby nauczyć się walczyć o siebie? Jak wy radzicie sobie z rodziną, która chce rządzić waszym życiem?