Miesiąc po narodzinach synka wszystko się zmieniło. Czy naprawdę ją tracę?
— Marta, proszę cię, powiedz mi, co się dzieje — mój głos odbijał się od ścian naszej kuchni, cichszy niż zwykle, pełen niepokoju. Stała przy oknie, w szlafroku, z kubkiem zimnej już kawy. Za oknem padał deszcz, a ja czułem, jakby to była metafora naszego życia od miesiąca.
Nie odpowiedziała. Tylko lekko wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie pustym wzrokiem. Nasz synek, Staś, spał w pokoju obok. Jeszcze kilka tygodni temu Marta śmiała się z moich nieporadnych prób przewijania pieluch. Teraz jej twarz była jak maska — bez uśmiechu, bez życia.
Pracuję jako kierowca w firmie kurierskiej. Wstaję o piątej rano, wracam po siedemnastej. Zawsze wiedziałem, że Marta jest silna — ogarniała dom, gotowała, dbała o wszystko. Po porodzie przez chwilę było podobnie. Ale potem… coś się zmieniło.
Zacząłem zauważać drobiazgi: nieumyte naczynia piętrzące się w zlewie, pranie zalegające na kanapie, zimne obiady. Najbardziej bolało mnie jednak to, że Marta przestała mówić. Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim — o polityce, sąsiadach, planach na przyszłość. Teraz odpowiadała półsłówkami albo wcale.
— Może pójdziemy na spacer? — zaproponowałem pewnego popołudnia.
— Nie mam siły — odpowiedziała cicho.
— Ale przecież zawsze lubiłaś chodzić do parku…
— Teraz nie mam ochoty.
Czułem narastającą frustrację. Próbowałem być cierpliwy, ale po kilku dniach wybuchłem:
— Marta! Ja też jestem zmęczony! Pracuję cały dzień, a tu wracam i…
Zamilkłem. Zobaczyłem łzy w jej oczach. Odwróciła się do ściany.
Wieczorem zadzwoniła moja mama:
— Synku, jak tam u was?
— Nie wiem… Marta jest jakaś inna. Nic jej się nie chce.
— To minie. Każda kobieta po porodzie tak ma.
Ale ja czułem, że to coś więcej niż „zmęczenie”. Zacząłem czytać w internecie o depresji poporodowej. Wszystko się zgadzało: apatia, brak energii, wycofanie. Ale jak jej pomóc? Jak przekonać ją do rozmowy?
Pewnej nocy obudził mnie płacz Stasia. Poszedłem do jego pokoju — Marta już tam była. Siedziała na podłodze i kołysała go mechanicznie.
— Pomóc ci? — spytałem.
Nie odpowiedziała. Widziałem łzy spływające po jej policzkach.
Następnego dnia postanowiłem działać. Po pracy wróciłem wcześniej i zaproponowałem:
— Może pojedziemy do twojej siostry? Albo do psychologa?
Wybuchła płaczem:
— Myślisz, że jestem wariatką?!
— Nie! Po prostu chcę ci pomóc…
— Nie rozumiesz mnie! — krzyknęła i zamknęła się w łazience.
Czułem się bezradny jak nigdy dotąd. W pracy nie mogłem się skupić — myśli krążyły tylko wokół Marty i Stasia. Koledzy pytali:
— Coś taki przygaszony?
Nie chciałem mówić prawdy. Wstydziłem się. Przecież facet powinien mieć wszystko pod kontrolą.
W weekend odwiedził nas mój brat z żoną. Zauważyli napiętą atmosferę.
— Może my zabierzemy Stasia na spacer? Wy odpoczniecie — zaproponowała Anka.
Marta nie protestowała. Siedzieliśmy w ciszy przy stole.
— Kocham cię — powiedziałem nagle.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Nie czuję nic… — wyszeptała.
To zdanie rozdarło mnie na pół.
Wieczorem długo leżałem bezsennie obok niej. Przypominałem sobie nasze początki: pierwsze randki nad Wisłą, ślub w małym kościele na Mokotowie, wspólne marzenia o dziecku… Jak to możliwe, że teraz jesteśmy sobie tak obcy?
W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do psychologa rodzinnego.
— Proszę przyjść razem z żoną — usłyszałem.
Ale jak ją przekonać?
Następnego dnia wróciłem do domu z kwiatami i ulubionymi ciastkami Marty.
— Chciałbym spróbować jeszcze raz… Razem. Pójdziemy do specjalisty? Dla nas? Dla Stasia?
Patrzyła długo na kwiaty, potem na mnie. W jej oczach pojawił się cień dawnej Marty.
— Dobrze… Spróbujmy — powiedziała cicho.
To był pierwszy krok. Wiedziałem, że przed nami długa droga. Ale poczułem ulgę — może jeszcze nie wszystko stracone?
Czasem zastanawiam się: ilu mężczyzn boi się przyznać, że nie radzi sobie z emocjami własnej żony? Ilu z nas udaje twardzieli zamiast szukać pomocy? Czy naprawdę musimy być zawsze silni?
Może ktoś z Was był w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy miłość wystarczy, by przetrwać taki kryzys?