Na parkingu pod kościołem: Gdy świat rozpada się w jednej chwili – Moja historia zdrady i wyboru

— Mamo, kupisz jeszcze drożdżówkę z serem? — wołała za mną Zosia, moja najmłodsza córka, kiedy wychodziłam z piekarni. Uśmiechnęłam się do siebie, ściskając w dłoni ciepłe bułki i świeże rogale. To była nasza niedzielna tradycja: kawa po mszy, śniadanie przy stole, rozmowy o wszystkim i o niczym. Myślałam, że to są właśnie te chwile, dla których warto żyć.

Ale tego dnia wszystko się zmieniło.

Szłam przez parking pod kościołem św. Anny, kiedy zobaczyłam Andrzeja. Stał przy swoim srebrnym oplu, rozmawiał z jakąś kobietą. Najpierw nie zwróciłam na to uwagi — Andrzej zawsze był towarzyski, znał pół parafii. Ale potem zobaczyłam, jak pochyla się do niej i całuje ją w usta. Nie w policzek, nie przyjacielsko — to był pocałunek pełen czułości i tęsknoty.

Zamarłam. Rogale wypadły mi z rąk na asfalt. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Słyszałam tylko własny oddech i bicie serca w uszach. Andrzej mnie nie zauważył. Kobieta — może pięć lat młodsza ode mnie, zadbana, w czerwonym płaszczu — odwzajemniła pocałunek i odsunęła się z uśmiechem.

Nie wiem, jak długo stałam jak wryta. Kiedy Andrzej odjechał, a ona ruszyła w stronę kościoła, zebrałam bułki z ziemi i wróciłam do domu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego?

W domu panował gwar. Zosia i Tomek kłócili się o pilot do telewizora, a starsza córka, Marta, rozmawiała przez telefon z narzeczonym. Andrzej wrócił pół godziny później, jakby nigdy nic. Usiadł przy stole i nalał sobie kawy.

— Coś się stało? — zapytał, widząc moją bladą twarz.

— Nie — odpowiedziałam automatycznie. — Po prostu jestem zmęczona.

Przez cały dzień patrzyłam na niego inaczej. Każde jego słowo wydawało mi się fałszywe, każdy gest podejrzany. Wieczorem nie wytrzymałam.

— Kim była ta kobieta na parkingu? — zapytałam cicho, kiedy dzieci już spały.

Andrzej zamarł z kubkiem herbaty w dłoni.

— O czym ty mówisz?

— Widziałam cię dzisiaj pod kościołem. Całowałeś ją.

Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.

— To nie tak… — zaczął.

— To jak? — przerwałam mu drżącym głosem.

— To trwa od kilku miesięcy — powiedział w końcu. — Przepraszam.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Trzydzieści lat razem: wspólne wakacje nad Bałtykiem, święta u teściowej, narodziny dzieci, remont mieszkania… Wszystko nagle straciło sens.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Dzieci niczego nie zauważyły — starałam się być silna dla nich. Ale nocami płakałam w poduszkę, pytając siebie: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt nudna? Czy za mało go kochałam?

Marta zauważyła moją zmianę.

— Mamo, co się dzieje? — zapytała pewnego wieczoru.

Nie chciałam jej obciążać swoimi problemami, ale nie wytrzymałam.

— Twój tata mnie zdradził — wyszeptałam.

Marta objęła mnie mocno.

— Mamo, to nie twoja wina. On jest dorosły i sam podejmuje decyzje.

Ale ja czułam się winna wszystkiemu: każdej kłótni, każdemu przemilczanemu żalowi, każdej chwili ciszy przy stole.

Andrzej próbował rozmawiać.

— Przepraszam cię za wszystko — mówił wieczorami. — Nie wiem, co mi odbiło. To nie ma znaczenia… Kocham cię.

Ale ja nie potrafiłam mu już wierzyć.

Zaczęły się rodzinne konflikty. Tomek usłyszał naszą kłótnię i zamknął się w sobie. Zosia płakała nocami i pytała mnie: „Mamo, czy tata nas zostawi?”

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje rozkojarzenie.

— Coś cię gryzie? — zapytała delikatnie.

Opowiedziałam jej wszystko przy kawie na zapleczu.

— Musisz pomyśleć o sobie — powiedziała stanowczo. — Masz prawo być szczęśliwa.

Ale jak być szczęśliwą po trzydziestu latach życia dla kogoś innego?

Przez kolejne tygodnie próbowałam podjąć decyzję: wybaczyć czy odejść? Andrzej błagał o drugą szansę. Dzieci prosiły o spokój w domu. Ja sama nie wiedziałam już, kim jestem bez niego.

Pewnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do mojej siostry do Krakowa. Potrzebowałam dystansu.

— Musisz najpierw pokochać siebie — powiedziała mi siostra przy herbacie na balkonie z widokiem na Wawel.

Zrozumiałam wtedy, że przez lata zapomniałam o sobie: o swoich marzeniach, pasjach, potrzebach. Byłam tylko żoną i matką.

Po tygodniu wróciłam do domu silniejsza. Powiedziałam Andrzejowi:

— Potrzebuję czasu. Nie wiem jeszcze, czy potrafię ci wybaczyć. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nigdy więcej siebie zranić.

Dziś mija pół roku od tamtego dnia na parkingu pod kościołem. Nadal nie wiem, jaka będzie nasza przyszłość. Ale wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam.

Czy można odbudować zaufanie po zdradzie? Czy warto walczyć o coś, co tak bardzo boli? A może czas nauczyć się żyć tylko dla siebie?