Nie stanęłam na ślubnym kobiercu: Gdy planowaliśmy wesele, mój narzeczony i jego ojciec potajemnie sprzedawali nasz dom
— Milena, musisz to zobaczyć — głos mojej mamy drżał, gdy wręczała mi telefon. Na ekranie widniało ogłoszenie: „Sprzedam mieszkanie, Warszawa, Mokotów, 3 pokoje, świeżo po remoncie”. To był nasz dom. Mój i Pawła. Ten sam, w którym jeszcze wczoraj wybieraliśmy kolor zasłon do sypialni.
— To jakiś żart? — zapytałam, czując jak serce wali mi w piersi. — Przecież Paweł mówił, że wszystko jest gotowe na nasz wspólny start.
Mama tylko pokręciła głową. — Zadzwoń do niego. Musisz wiedzieć prawdę.
Wybrałam numer Pawła z drżącymi dłońmi. Odpowiedział po kilku sygnałach, jakby nic się nie stało.
— Cześć, kochanie. Co tam?
— Paweł, czy ty sprzedajesz nasze mieszkanie? — wykrztusiłam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego przyspieszony oddech.
— Milena… Ja… To nie tak miało wyjść. Tata powiedział, że to najlepszy moment na sprzedaż. Że zarobimy i kupimy coś większego po ślubie.
— Bez mojej wiedzy?! — krzyknęłam. — Przecież to miał być nasz dom! Nasze miejsce!
— Nie chciałem cię martwić… — próbował się tłumaczyć.
Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Jeszcze kilka tygodni temu wszystko wydawało się idealne. Skończyłam studia na Uniwersytecie Warszawskim, dostałam pierwszą poważną pracę w agencji reklamowej. Paweł oświadczył mi się podczas spaceru po Łazienkach Królewskich — miałam łzy w oczach ze szczęścia. Nasze rodziny spotykały się co niedzielę na obiedzie, planowaliśmy wesele w podwarszawskiej willi jego rodziców. Wydawało się, że nic nie może zakłócić tej sielanki.
Ale już wtedy czułam niepokój. Ojciec Pawła, pan Andrzej, zawsze miał ostatnie słowo. To on decydował o wszystkim: gdzie pojedziemy na wakacje, jakie meble kupimy do mieszkania, nawet jakie kwiaty będą na naszym ślubie. Paweł powtarzał tylko: „Tata wie lepiej”.
Pamiętam jedną z tych rozmów:
— Milena, nie obraź się, ale może lepiej będzie, jak tata załatwi catering? On zna najlepszych ludzi w branży — mówił Paweł.
— Ale to nasz ślub! Chciałabym mieć coś do powiedzenia — odpowiadałam coraz bardziej sfrustrowana.
— Nie przesadzaj. Tata chce dobrze.
Teraz już wiedziałam, że „dobrze” znaczyło „po ich myśli”.
Wieczorem Paweł przyszedł do mnie z bukietem tulipanów.
— Milena, proszę cię… Zrozum mnie. Tata powiedział, że jeśli teraz sprzedamy mieszkanie, zarobimy dużo więcej niż za rok czy dwa. Chciałem ci zrobić niespodziankę — kupić większe mieszkanie po ślubie.
— Niespodziankę?! — wybuchłam płaczem. — To nie była niespodzianka, tylko zdrada! Jak mogłeś podjąć taką decyzję beze mnie?
Paweł spuścił wzrok. — Bałem się twojej reakcji. Tata mówił, że kobiety nie znają się na takich sprawach…
Zamarłam. W jednej chwili zobaczyłam całą przyszłość: ja zamknięta w złotej klatce decyzji podejmowanych przez innych mężczyzn. Czy tego chciałam?
Następnego dnia pojechałam do rodziców Pawła. Pan Andrzej przyjął mnie z uśmiechem.
— Milenko, nie przesadzajmy z tym dramatyzmem. To tylko mieszkanie! Po ślubie będziecie mieli wszystko pod kontrolą.
— Ale ja już nie chcę tak żyć! — powiedziałam stanowczo. — Nie chcę być dodatkiem do waszych planów!
Paweł patrzył na mnie błagalnie:
— Milena, proszę… Kocham cię.
— Miłość bez zaufania nie istnieje — odpowiedziałam cicho i wyszłam.
Wróciłam do domu rodziców i przez kilka dni nie wychodziłam z pokoju. Mama przynosiła mi herbatę i próbowała pocieszać:
— Czasem lepiej dowiedzieć się prawdy wcześniej niż później — mówiła cicho.
Ojciec milczał przez cały tydzień, aż w końcu usiadł obok mnie na łóżku.
— Milena, jesteś silniejsza niż myślisz. Nie pozwól nikomu decydować za siebie.
Zaczęłam powoli wracać do siebie. Praca stała się moją ucieczką. Koledzy z agencji nie wiedzieli nic o moim dramacie — uśmiechałam się do nich każdego ranka, choć w środku czułam pustkę.
Minęły dwa miesiące. Paweł próbował się kontaktować — dzwonił, pisał listy, przysyłał kwiaty pod drzwi biura. Ale ja już wiedziałam: nie chcę życia budowanego na kłamstwie i braku szacunku.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę inną kobietę niż ta sprzed kilku miesięcy. Silniejszą. Odważniejszą. Taką, która potrafi powiedzieć „nie” nawet największej miłości, jeśli ta nie daje jej wolności i szacunku.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę kochać kogoś, kto nigdy nie traktował cię jak partnera? Czy warto poświęcać siebie dla iluzji szczęścia? Może lepiej być samą niż żyć w cieniu cudzych decyzji?