„Przepisz wszystko na mnie!” – Moja walka o dom, córkę i godność po zdradzie męża

– Przepisz wszystko na mnie, Anka. Przecież wiesz, że to dla dobra Zosi – głos Marka, mojego męża, drżał, ale nie ze wzruszenia. Raczej z irytacji. Stał w progu salonu, a za nim, jak cień, majaczyła sylwetka naszej sąsiadki, Iwony. Jeszcze kilka miesięcy temu śmiałam się z nią przy kawie na balkonie. Teraz nie mogłam na nią patrzeć bez poczucia obrzydzenia i zdrady.

Wszystko zaczęło się od jednego SMS-a. Był piątkowy wieczór, Zosia spała już w swoim pokoju, a ja przeglądałam telefon Marka, szukając zdjęcia z wakacji. Zamiast tego zobaczyłam wiadomość: „Tęsknię za tobą. Kiedy znowu będziemy sami? Iwona”. Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wyszłam do łazienki i patrzyłam w lustro na swoją bladą twarz. „To nie może być prawda”, powtarzałam sobie w myślach. Ale była.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Marek wszystkiego się wypierał. – Przesadzasz! To tylko żarty! – krzyczał, kiedy pokazałam mu SMS-a. Ale potem zaczęły się późne powroty do domu, dziwne rozmowy przez telefon i coraz częstsze wizyty Iwony pod pretekstem pożyczenia cukru czy mleka. Zosia wyczuwała napięcie. – Mamo, dlaczego tata się na ciebie złości? – pytała cicho wieczorami.

W końcu Marek przestał udawać. Pewnego dnia wrócił do domu i powiedział: – Odchodzę. Kocham Iwonę. Chcę być z nią. Ale dom powinien zostać dla mnie i Zosi. Ty sobie poradzisz.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. – Zosia zostaje ze mną! – krzyknęłam przez łzy. – To ja ją wychowuję, to ja się nią zajmuję!

Marek tylko wzruszył ramionami. – Sąd zdecyduje.

Rozpoczęła się wojna o wszystko: o dom, o córkę, o resztki mojej godności. Marek i Iwona robili wszystko, żeby mnie złamać. Rozpuszczali plotki wśród sąsiadów, że jestem niestabilna psychicznie, że piję, że nie dbam o Zosię. Nagle przestały mnie zapraszać sąsiadki na kawę, a dzieci omijały Zosię na placu zabaw.

Najgorsze były wieczory, kiedy Zosia płakała w poduszkę i pytała: – Mamo, czy tata już nas nie kocha? Czy przeprowadzimy się do innego domu?

Nie spałam nocami, szukając pomocy w internecie, dzwoniąc do prawniczki poleconej przez koleżankę z pracy. Każda rozmowa z Markiem kończyła się awanturą.

– Oddaj mi dom! Przecież to ja go kupiłem! – wrzeszczał pewnego dnia.
– A kto go urządzał? Kto dbał o ogród? Kto tu gotował i sprzątał?! – odpowiedziałam równie głośno.

Czułam się jak intruz we własnym życiu. Iwona coraz częściej pojawiała się pod naszym domem, czasem nawet z zakupami dla Marka. Raz zobaczyłam ją przez okno, jak tuli Zosię na podjeździe. Serce mi pękało.

Pewnego dnia dostałam wezwanie do sądu: Marek żądał podziału majątku i opieki nad Zosią. Moja matka próbowała mnie pocieszać:
– Aniu, musisz być silna dla córki. Nie daj się im!
Ale ja czułam się coraz słabsza.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Aniu, co się dzieje? Jesteś nieobecna.
Zawahałam się przez chwilę, ale potem opowiedziałam jej wszystko. Ku mojemu zdziwieniu przytuliła mnie i powiedziała:
– Nie jesteś sama. Jeśli będziesz potrzebować wolnego albo pomocy – mów śmiało.

To był pierwszy promyk nadziei od miesięcy.

Sądowa batalia trwała pół roku. Marek i Iwona wynajęli najlepszego adwokata w mieście. Próbowali udowodnić, że jestem złą matką. Przedstawiali zdjęcia bałaganu w domu (zrobione po jednej z naszych kłótni), podsuwali zeznania sąsiadów zmanipulowanych przez Iwonę.

Ale ja też walczyłam. Zebrałam świadków: koleżanki z pracy, nauczycielkę Zosi ze szkoły, nawet panią ze sklepu spożywczego, która widziała mnie codziennie z córką. Pokazałam rachunki za dom i ogród, zdjęcia rodzinnych świąt.

Najtrudniejszy był dzień przesłuchania Zosi przez psychologa sądowego.
– Chciałabym mieszkać z mamą – powiedziała cicho moja córeczka.

Wtedy po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Wyrok zapadł w kwietniu: dom zostaje mój, opieka nad Zosią również. Marek dostał prawo do widzeń i musiał płacić alimenty.

Iwona próbowała jeszcze kilka razy prowokować mnie na ulicy czy w sklepie:
– Myślisz, że wygrałaś? Marek i tak wróci do mnie!
Ale ja już nie reagowałam.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie myśl o zdradzie i upokorzeniu, ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze. Mam dom, mam córkę i odzyskuję siebie kawałek po kawałku.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze kobieta musi znieść, zanim nauczy się kochać samą siebie? Czy naprawdę musimy przejść przez piekło, żeby docenić własną siłę?