Siedziałyśmy i płakałyśmy: Moja córka została porzucona przez chłopaka, a mnie zostawił mąż – historia dwóch złamanych serc w jednym domu
– Mamo, on już nie wróci – wyszeptała Zosia, a jej głos drżał jak liść na wietrze. Siedziałyśmy na naszej starej, wysiedzianej kanapie, obie skulone, jakbyśmy próbowały schować się przed światem. Łzy spływały jej po policzkach, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać również u siebie. W ciągu dwóch dni zostałyśmy same – ona bez chłopaka, ja bez męża.
Zosia dostała wiadomość na Messengerze. „To nie ma sensu, przepraszam. Muszę być sam.” – napisał Kuba, jej chłopak od trzech lat. Myślałam, że to on będzie tym, który ją uszczęśliwi. Jeszcze tydzień temu planowali wspólny wyjazd nad morze. Teraz nie było już niczego.
Dzień później dostałam SMS-a od Pawła. Po dwudziestu latach małżeństwa. „Przepraszam, nie potrafię już tak żyć. Odchodzę.” Tyle. Żadnej rozmowy, żadnego wyjaśnienia. Po prostu wyszedł rano do pracy i już nie wrócił.
Początkowo myślałam, że to żart. Że zaraz zadzwoni, powie, że się wygłupił, że wraca do domu. Ale minęły godziny, potem dni – cisza. Zosia patrzyła na mnie z rozpaczą w oczach, a ja czułam się bezradna jak nigdy wcześniej.
– Może to moja wina? – spytała cicho Zosia.
– Nie mów tak – odpowiedziałam odruchowo, choć sama miałam ochotę zadać sobie to samo pytanie.
W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze randki z Pawłem, narodziny Zosi, wspólne wakacje w Zakopanem, śmiech przy stole podczas świąt. Czy naprawdę wszystko to było kłamstwem? Czy przez te wszystkie lata nie widziałam sygnałów ostrzegawczych?
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Aniu, musisz być silna dla Zosi – powiedziała stanowczo.
– Mamo, ja nie wiem jak… – wyszeptałam.
– Dasz radę. Jesteś moją córką.
Ale czy naprawdę byłam taka silna? Kiedy Zosia zasnęła wtulona we mnie jak mała dziewczynka, poszłam do łazienki i rozpłakałam się na dobre. W lustrze zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem, z podkrążonymi oczami i rozmazanym makijażem. Kobietę zdradzoną i porzuconą.
Następnego dnia musiałam iść do pracy. W biurze wszyscy udawali, że nic się nie stało. Tylko Basia z działu kadr podeszła i przytuliła mnie bez słowa. Wiedziała – jej mąż też kiedyś odszedł nagle.
W domu Zosia siedziała w swoim pokoju i gapiła się w ścianę. Przyniosłam jej herbatę.
– Chcesz pogadać? – spytałam.
– Nie wiem… wszystko boli – odpowiedziała.
– Mnie też boli – przyznałam szczerze.
Przez kolejne dni żyłyśmy jakby w zawieszeniu. Ja próbowałam ogarnąć rachunki i codzienność bez Pawła. Okazało się, że nie mam pojęcia o wielu sprawach – gdzie są papiery od samochodu, jak opłacić ubezpieczenie mieszkania, nawet jak naprawić cieknący kran. Paweł zawsze to robił.
Zosia przestała wychodzić z domu. Jej przyjaciółki próbowały ją wyciągnąć na kawę, ale ona tylko kręciła głową.
– Nie chcę nikogo widzieć – mówiła.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na balkonie. Było zimno, ale żadna z nas nie chciała wracać do środka.
– Mamo… boję się, że już nigdy nikomu nie zaufam – powiedziała nagle Zosia.
– Ja też się boję – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Wtedy po raz pierwszy poczułam coś innego niż ból – poczułam gniew. Na Pawła za to, że uciekł jak tchórz. Na siebie za to, że pozwoliłam mu na to przez tyle lat. Na świat za to, że potrafi być taki okrutny.
Zaczęłam szukać pomocy w internecie – fora dla kobiet po rozwodzie, grupy wsparcia na Facebooku. Okazało się, że takich jak ja jest mnóstwo. Kobiet zdradzonych przez mężów, które musiały nauczyć się żyć od nowa.
Zosia powoli zaczęła wracać do życia. Poszła na terapię do szkolnej psycholog i zaczęła pisać pamiętnik.
– To pomaga – powiedziała któregoś dnia.
Ja też zapisałam się na terapię. Po pierwszej sesji wróciłam do domu i rozpłakałam się jeszcze bardziej niż wcześniej. Ale potem przyszło ukojenie – ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
Minęły dwa miesiące. Nadal boli, ale już inaczej. Czasem śmiejemy się z Zosią z głupich filmów na Netflixie albo pieczemy razem ciasto drożdżowe według przepisu babci. Czasem płaczemy razem wieczorami.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił.
– Chciałem tylko powiedzieć… przepraszam – usłyszałam jego głos po raz pierwszy od dwóch miesięcy.
– Za późno – odpowiedziałam spokojnie i rozłączyłam się.
Zosia spojrzała na mnie pytająco.
– To był tata?
– Tak.
– I co teraz?
– Teraz żyjemy dalej – odpowiedziałam i po raz pierwszy poczułam cień nadziei.
Czy można odbudować życie po takim upadku? Czy kiedyś przestaniemy bać się zaufać komuś jeszcze raz? Może wy też macie podobne doświadczenia… Jak sobie z tym poradziłyście?