W autobusie, gdzie wszystko się zaczęło: Opowieść o wyborach, które bolą
Wpadłam do autobusu z rozwianymi włosami, z torbą na ramieniu, która ciążyła mi bardziej niż sumienie po nieprzespanej nocy. Był listopad, deszcz bębnił o szyby, a ja czułam się jak cień samej siebie. Ledwo złapałam uchwyt, kiedy autobus szarpnął i prawie wylądowałam na kolanach siedzącego chłopaka. – Przepraszam! – wykrztusiłam, czując jak policzki płoną mi ze wstydu.
– Nic się nie stało – odpowiedział spokojnie. – Chce pani usiąść? – zapytał, podnosząc się i wskazując miejsce obok siebie.
Nie miałam siły protestować. Usiadłam i przez chwilę milczeliśmy. W końcu spojrzał na mnie z uśmiechem. – Ciężki dzień?
– Ciężki rok – westchnęłam. – Pracuję w szkole podstawowej na Pradze. Dzieciaki są cudowne, ale czasem mam ochotę uciec na drugi koniec świata.
– Jestem Filip – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Marta – odpowiedziałam, ściskając jego dłoń. Była ciepła i pewna.
Tak zaczęła się nasza znajomość. Filip był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał mnie naprawdę, nie tylko udawał. Rozmawialiśmy o wszystkim: o mojej pracy, jego studiach na Politechnice Warszawskiej, o tym, jak trudno jest znaleźć swoje miejsce w świecie.
Z czasem zaczęliśmy spotykać się poza autobusem. Chodziliśmy na spacery po Starym Mieście, piliśmy kawę w małych kawiarniach na Powiślu. Filip był czuły, opiekuńczy, a jednocześnie miał w sobie coś nieuchwytnego – jakby cały czas coś ukrywał.
Pewnego dnia zaprosiłam go do siebie na kolację. Mieszkałam z mamą i młodszą siostrą, Zosią. Mama była typową polską matką – troskliwa, ale i wymagająca. Zosia natomiast była moim przeciwieństwem: przebojowa, pewna siebie, zawsze wiedziała czego chce.
– Marta, kto to jest? – zapytała mama, kiedy Filip przekroczył próg naszego mieszkania.
– To mój… przyjaciel – odpowiedziałam niepewnie.
Mama zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. – Przyjaciel? A czym się zajmujesz, Filipie?
– Studiuję automatykę i robotykę – odpowiedział spokojnie.
– No to przynajmniej nie informatyk – mruknęła mama pod nosem.
Zosia natomiast od razu zaczęła flirtować z Filipem. – A masz dziewczynę? – zapytała bezczelnie.
– Teraz już mam – odpowiedział Filip i spojrzał na mnie z uśmiechem.
Kolacja przebiegła w napiętej atmosferze. Mama co chwilę rzucała kąśliwe uwagi na temat mojej pracy („Nauczycielka? Przecież to zawód dla tych, co nie mają ambicji!”), a Zosia próbowała zwrócić na siebie uwagę Filipa.
Po kolacji wyszliśmy na balkon. – Przepraszam za moją rodzinę – powiedziałam cicho.
– Nie przejmuj się. Każdy ma swoje demony – odpowiedział Filip i przytulił mnie mocno.
Z czasem zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Filip chciał wynająć mieszkanie na Mokotowie, ja marzyłam o własnym kącie z dala od rodzinnych konfliktów. Jednak życie szybko zweryfikowało nasze plany.
Pewnego dnia mama przyszła do mojego pokoju z poważną miną.
– Marta, musimy porozmawiać. Nie podoba mi się ten chłopak. Jest za cichy, za mało zaradny. Ty potrzebujesz kogoś silniejszego.
– Mamo, to moje życie! – wybuchłam. – Zawsze wszystko krytykujesz!
– Bo chcę dla ciebie dobrze! Nie widzisz, że on cię wykorzystuje? Pewnie liczy na twoje pieniądze!
– Jakie pieniądze?! Pracuję w szkole za grosze!
Mama tylko pokręciła głową i wyszła bez słowa.
Od tego dnia atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej napięta. Zosia przestała ze mną rozmawiać („Zawsze musisz mieć wszystko dla siebie!”), a mama zaczęła mnie szantażować emocjonalnie („Jak wyjdziesz za niego, możesz się wyprowadzić!”).
Filip próbował mnie wspierać, ale sam miał swoje problemy. Jego ojciec był alkoholikiem, matka uciekła od nich kilka lat temu. Filip często znikał na całe dnie, tłumacząc się nauką lub pracą dorywczą.
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie roztrzęsiony.
– Marta… Tata znowu pił. Musiałem go zabrać z izby wytrzeźwień. Nie wiem już co robić…
Pojechałam do niego taksówką. W jego mieszkaniu panował chaos: puste butelki po wódce, brudne naczynia, smród papierosów.
– Przepraszam cię za to wszystko – powiedział Filip ze łzami w oczach. – Nie chcę cię w to mieszać.
Przytuliłam go mocno. – Jesteśmy razem w tym wszystkim. Damy radę.
Ale coraz częściej czułam się przytłoczona jego problemami i własną rodziną. W pracy też nie było łatwo: dyrektorka szkoły groziła mi zwolnieniem („Za dużo zwolnień lekarskich! Dzieci potrzebują stabilności!”), a jedna z matek uczennic oskarżyła mnie o niesprawiedliwe traktowanie jej córki.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę płaczącą w kuchni.
– Co się stało? – zapytałam przestraszona.
– Zosia… Zosia zaszła w ciążę i nie wie kto jest ojcem…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Po raz pierwszy poczułam się dorosła – musiałam być silna dla mamy i siostry.
Filip coraz częściej mówił o wyjeździe za granicę. – Może spróbujemy w Niemczech? Tam lepiej płacą nauczycielom i inżynierom…
Ale ja nie chciałam zostawiać mamy i Zosi samej z problemami. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem.
W końcu doszło do wielkiej kłótni z mamą:
– Albo wybierasz rodzinę, albo tego chłopaka! – krzyczała przez łzy.
– Mamo! Ja też mam prawo być szczęśliwa!
Wyszłam trzaskając drzwiami i pojechałam do Filipa. On jednak był już spakowany.
– Muszę jechać do Monachium. Dostałem tam staż…
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.
– Pojedziesz ze mną? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam obraz mamy płaczącej w kuchni i Zosi z brzuchem coraz większym od strachu niż od dziecka.
– Nie mogę… Przepraszam…
Filip tylko skinął głową i wyszedł bez słowa.
Zostałam sama ze swoimi wyborami i żalem. W domu panowała cisza pełna pretensji i niedopowiedzeń. Zosia urodziła synka kilka miesięcy później; pomogłam jej jak mogłam, ale sama czułam się pusta w środku.
Czasem jadąc tym samym autobusem patrzę przez okno i zastanawiam się: czy gdybym wtedy wysiadła przystanek wcześniej albo później… czy moje życie wyglądałoby inaczej? Czy można być szczęśliwym bez kompromisów? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a bliskimi?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między własnym szczęściem a rodziną?