Wrócił do domu i powiedział, że chce rozwodu. Wtedy przypomniałam sobie słowa mamy…

– Anka, musimy porozmawiać.

Jego głos był cichy, ale stanowczy. Stał w progu kuchni, z torbą przewieszoną przez ramię, jakby zaraz miał wyjść. Właśnie wróciłam z pracy, jeszcze w płaszczu, z kluczami w dłoni. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko kolejna kłótnia o drobiazgi – o to, że nie kupiłam mleka, albo że znowu zapomniałam wyłączyć światło w łazience. Ale nie. Tym razem to było coś innego.

– Chcę rozwodu.

Te dwa słowa roztrzaskały mój świat na kawałki. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. Przecież jeszcze rano całował mnie w czoło na pożegnanie. Przecież jeszcze wczoraj śmialiśmy się z dzieciakami przy kolacji.

– Co ty mówisz? – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Anka… Ja już tak nie mogę. To nie jest twoja wina. Po prostu… wszystko się wypaliło.

Wtedy przypomniałam sobie słowa mojej mamy. „Nigdy nie myśl, że coś jest dane na zawsze. Nawet największa miłość może się skończyć.” Kiedyś wydawały mi się okrutne i przesadzone. Teraz brzmiały jak proroctwo.

Nie pamiętam, jak długo stałam w tej kuchni. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i jego kroki oddalające się po schodach. Potem cisza. I pustka.

Dzieci wróciły godzinę później. Ola rzuciła plecak na podłogę i zaczęła opowiadać o sprawdzianie z matematyki. Michał od razu pobiegł do swojego pokoju. Nie wiedzieli jeszcze nic. Nie miałam siły im powiedzieć.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy, gotowałam obiady, odrabiałam z dziećmi lekcje. Wieczorami płakałam w poduszkę, żeby nie słyszały. Zbyszek wyprowadził się do matki. Dzwonił tylko po to, żeby ustalić szczegóły podziału majątku i opieki nad dziećmi.

Pewnego wieczoru zadzwoniła mama.

– Aniu, słyszałam… – zaczęła ostrożnie.

– Mamo, ja nie wiem, co mam robić – wyszeptałam.

– Musisz być silna. Dla siebie i dla dzieci. Pamiętasz, co ci zawsze mówiłam?

– Że nic nie jest dane na zawsze – powtórzyłam przez łzy.

– I że kobieta musi umieć stanąć na własnych nogach.

Nie chciałam jej słuchać. Chciałam tylko cofnąć czas. Ale czas nie chciał się cofnąć.

Zbyszek coraz rzadziej dzwonił do dzieci. Michał zamknął się w sobie, Ola zaczęła mieć problemy w szkole. Ja próbowałam być dla nich matką i ojcem jednocześnie, ale czułam się jak cień samej siebie.

Pewnego dnia zobaczyłam Zbyszka na mieście. Szedł z jakąś kobietą – młodszą ode mnie, uśmiechniętą, trzymającą go za rękę. Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu. Czy to dla niej mnie zostawił? Czy ja naprawdę byłam taka zła?

Wieczorem zadzwoniłam do niego.

– Zbyszek… powiedz mi prawdę. Czy ty masz kogoś?

Przez chwilę milczał.

– Tak, Anka. Przepraszam.

Nie pamiętam reszty rozmowy. Pamiętam tylko ból – taki, który ścina z nóg i odbiera oddech.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Przestałam jeść, schudłam dziesięć kilo w miesiąc. W pracy zaczęli się martwić – szefowa zaprosiła mnie na rozmowę.

– Aniu, jeśli potrzebujesz wolnego…

– Nie mogę sobie pozwolić na wolne – odpowiedziałam szorstko.

Wiedziałam jednak, że dłużej tak nie pociągnę. Poszłam do psychologa. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – przyznać się przed obcą osobą, że sobie nie radzę.

– Pani Anno, proszę pozwolić sobie na żałobę – powiedziała mi terapeutka. – Ale proszę pamiętać: to nie pani wina.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam biegać po parku. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – spotykałyśmy się na kawie i rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak bardzo boli zdrada i samotność.

Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowej rzeczywistości. Michał zaczął chodzić na piłkę nożną, Ola zapisała się na zajęcia plastyczne. Zbyszek pojawiał się coraz rzadziej – nowa partnerka była dla niego ważniejsza niż własne dzieci.

Któregoś dnia Ola zapytała:

– Mamo, czy tata nas już nie kocha?

Zatkało mnie. Jak odpowiedzieć dziecku na takie pytanie?

– Kochanie… Tata was kocha, tylko teraz jest trochę pogubiony – skłamałam.

W nocy długo płakałam z bezsilności i żalu do Zbyszka. Jak mógł zostawić nie tylko mnie, ale i własne dzieci?

Minęły dwa lata od rozwodu. Nadal boli, ale już inaczej – bardziej jak blizna niż otwarta rana. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Czasem nawet czuję wdzięczność za to doświadczenie – bo dzięki niemu odkryłam swoją siłę.

Ostatnio spotkałam Zbyszka na urodzinach Michała. Był spięty, unikał mojego wzroku.

– Anka… Przepraszam za wszystko – powiedział cicho.

Popatrzyłam na niego spokojnie.

– Już mi nie musisz niczego tłumaczyć – odpowiedziałam.

Wróciłam do domu z dziećmi i poczułam ulgę. Już nie jestem tą samą kobietą co kiedyś – przestraszoną i zależną od czyjejś miłości.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet przechodzi przez to samo? Ile z nas musi upaść na samo dno, żeby odnaleźć siebie? Może właśnie o to chodzi w życiu – żeby nauczyć się kochać siebie nawet wtedy, gdy inni przestają nas kochać?