Zdrada, która rozdarła rodzinę: Moje życie po odejściu męża
„Nie wrócę na noc.” – usłyszałam, gdy zamykałam drzwi mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w korytarzu, z kluczami w dłoni, a mój mąż – Wojciech – nawet nie spojrzał mi w oczy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początek końca wszystkiego, co budowałam przez dziewiętnaście lat.
Mam na imię Elżbieta Nowicka. Mam 44 lata i dwójkę dzieci: 17-letnią Zosię i 13-letniego Antka. Przez lata byłam tą, która trzymała dom w ryzach – gotowałam, prałam, pomagałam w lekcjach, dbałam o święta i rodzinne tradycje. Wojtek był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. Wierzyłam, że jesteśmy drużyną na dobre i złe.
Ale od miesięcy coś wisiało w powietrzu. Wojtek coraz częściej wracał późno z pracy w korporacji na Mordorze. Tłumaczył się projektami, delegacjami do Krakowa czy Poznania. Zosia pytała: „Mamo, tata nas już nie kocha?” A ja odpowiadałam: „Jest zmęczony, dużo pracuje.” Sama w to wierzyłam. Albo chciałam wierzyć.
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usiadłam z nim przy stole. „Wojtek, co się dzieje? Jesteś nieobecny. Boję się.”
Spojrzał na mnie z chłodem, którego nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach.
– Ela… Ja… To nie jest już to samo. Poznałem kogoś. Ma na imię Karolina. Jest z mojej pracy.
Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart. Ale on mówił dalej:
– To trwa od roku. Karolina jest młodsza ode mnie o 15 lat. Jest w ciąży.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na podłogę. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– I co teraz? – wyszeptałam.
– Chcę rozwodu. Chcę być z nią i dzieckiem.
Wybiegłam do łazienki i płakałam tak głośno, że musiałam zatkać usta ręcznikiem, żeby dzieci nie słyszały.
Następne dni były jak koszmar. Wojtek pakował rzeczy do walizki, a ja próbowałam zachować pozory normalności dla dzieci. Zosia zamknęła się w pokoju i przestała odzywać się do ojca. Antek pytał: „Czy tata już nas nie chce?”
Moja mama przyjechała z Radomia, żeby mi pomóc. „Eluś, musisz być silna dla dzieci” – powtarzała. Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali?
Teściowa – pani Halina – zadzwoniła tylko raz:
– Elżbieto, nie wiem co się stało Wojtkowi. Ale pamiętaj – rodzina jest najważniejsza. Nie pozwól mu odejść tak łatwo.
Łatwo? On już odszedł. Zostawił mnie z kredytem hipotecznym, dwójką nastolatków i roztrzaskaną duszą.
W pracy w szkole podstawowej próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ale koleżanki widziały moje czerwone oczy.
– Ela, jeśli chcesz pogadać…
– Nie chcę litości – odpowiadałam zbyt ostro.
Wieczorami siadałam na kanapie i patrzyłam w ścianę. Czułam się jak cień człowieka.
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie ze łzami w oczach:
– Mamo, dlaczego tata nas zostawił? Czy to moja wina?
Przytuliłam ją mocno:
– Kochanie, nigdy nie myśl tak o sobie. Tata podjął dorosłą decyzję. To nie twoja ani Antka wina.
Ale sama siebie o to obwiniałam. Może byłam za mało atrakcyjna? Może za bardzo skupiona na dzieciach? Może powinnam była bardziej dbać o siebie?
Wojtek przychodził raz w tygodniu po Antka na piłkę nożną. Zosia odmawiała kontaktu.
Pewnego dnia spotkałam Karolinę pod blokiem – szczupłą blondynkę z brzuchem ledwo widocznym pod modnym płaszczem.
– Dzień dobry pani Elżbieto – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej jak obok powietrza.
Wkrótce zaczęły się rodzinne konflikty. Teściowa przestała odbierać moje telefony – uznała chyba, że to ja rozbiłam rodzinę, bo „nie potrafiłam zatrzymać męża”. Moja mama była coraz bardziej zmartwiona moim stanem psychicznym.
– Eluś, idź do psychologa – prosiła.
Ale ja czułam się jak robot: praca-dom-dzieci-zakupy-pranie-płacz-w-nocy.
Kiedy przyszły papiery rozwodowe, Wojtek zaproponował podział majątku: „Zostawiam ci mieszkanie i samochód, ale kredyt spłacamy po połowie.”
– A alimenty? – zapytałam zimno.
– Oczywiście będę płacił na dzieci.
Zgodziłam się bez walki. Nie miałam siły walczyć o więcej.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Po raz pierwszy od lat nie było Wojtka przy stole. Zosia płakała podczas dzielenia się opłatkiem. Antek zamknął się w łazience i wyszedł dopiero po godzinie.
Po Nowym Roku zaczęły się plotki na osiedlu:
– Słyszałaś? Wojtek Nowicki zostawił żonę dla młodej z pracy! Podobno ona już rodzi…
Czułam się upokorzona nawet przez sąsiadki.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Karolina:
– Pani Elżbieto… Przepraszam za wszystko… Nie chciałam niszczyć rodziny…
Nie wytrzymałam:
– To trzeba było trzymać się z dala od żonatego faceta! – krzyknęłam i rzuciłam słuchawką.
Z czasem zaczęły się codzienne problemy: Antek zaczął mieć kłopoty w szkole – bójki z kolegami, wagary. Zosia zamknęła się w sobie i przestała jeść. Musiałam interweniować u pedagoga szkolnego.
– Pani Elżbieto, dzieci przeżywają traumę po rozstaniu rodziców – usłyszałam od psychologa szkolnego.
Zaczęliśmy chodzić razem na terapię rodziną do poradni na Ursynowie. Tam pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę – mogłam wykrzyczeć swój ból bez oceny.
Po pół roku Wojtek przestał przychodzić regularnie po dzieci.
– Karolina urodziła syna – powiedział mi przez telefon bez emocji.
Zosia skomentowała to tylko jednym zdaniem:
– Już nas nie potrzebuje.
Wtedy postanowiłam coś zmienić. Zapisałam się na jogę do pobliskiego domu kultury. Zaczęłam wychodzić z koleżankami do kina i na kawę. Powoli odzyskiwałam siebie.
Któregoś dnia spotkałam sąsiada z bloku obok – pana Andrzeja, wdowca po sześćdziesiątce.
– Pani Elu, życie jest za krótkie na rozpamiętywanie krzywd – powiedział mi pewnego wieczoru podczas spaceru z psem.
Może miał rację?
Dziś minęły dwa lata od tamtego dnia, gdy Wojtek zamknął za sobą drzwi naszego domu. Nadal boli mnie zdrada i samotność wieczorami, ale nauczyłam się żyć dla siebie i dzieci. Zosia zdała maturę i dostała się na psychologię na UW; Antek gra w klubie piłkarskim i powoli wraca do równowagi.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim upokorzeniu? A może prawdziwa siła rodzi się właśnie wtedy, gdy wszystko tracimy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze uwierzyć w szczęście po zdradzie?