Zimne kotlety, gorące serce: opowieść o mamie, która odeszła z dzieckiem i nigdy nie wróciła

Na patelni skwierczały kotlety mielone, a ja, z oczami pełnymi łez i dłonią drżącą od zmęczenia, przewracałam je łopatką. W pokoju obok mój synek, Michaś, właśnie zaczął płakać – ten płacz, który rozdziera serce matki na strzępy. Była środa, godzina 19:30. Bartek, mój mąż, siedział na kanapie z piwem i pilotem w ręku, zapatrzony w Ligę Mistrzów.

– Bartek! Michaś płacze! Możesz go wziąć na chwilę? – krzyknęłam przez ścianę, próbując nie wybuchnąć.

Cisza. Tylko komentator sportowy i szum telewizora.

Rzuciłam łopatkę na blat. Kotlety zaczęły się przypalać. Wbiegłam do pokoju dziecięcego, podniosłam synka i tuliłam go do siebie, kołysząc i szepcząc uspokajające słowa. Gdy wróciłam do kuchni, poczułam ten gorzki zapach spalenizny. Zimne kotlety – jak moje serce tego wieczoru.

– Dzięki za pomoc! – rzuciłam z goryczą w stronę salonu.

Bartek nawet nie oderwał wzroku od ekranu.

– Daj spokój, przecież masz urlop macierzyński! – burknął.

– Urlop? To nie jest urlop! – głos mi się załamał. – Nie pamiętasz już, jak wygląda życie z dzieckiem?

– Przesadzasz. Każda matka daje radę.

Zacisnęłam zęby. Wróciłam do kuchni, usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się niewidzialna. Jakby ktoś wymazał mnie z własnego życia.

Wieczorem próbowałam jeszcze raz:

– Bartek, możesz chociaż jutro rano wyjść z Michałem na spacer? Muszę się przespać choć dwie godziny…

– Jutro mam ważne spotkanie w pracy. Nie mogę się nie wyspać.

– A ja mogę?

– Ty siedzisz w domu!

Wtedy coś we mnie pękło. Przez kolejne dni było coraz gorzej. Bartek wracał coraz później, czasem czuć było od niego alkohol. Częściej niż zwykle dzwonił do niego jego brat – a ja słyszałam przez drzwi rozmowy o „wolności”, „zmarnowanej młodości”, „babskich fochach”.

Pewnej nocy Michaś miał gorączkę. Sama biegałam po apteki całodobowe, bo Bartek spał jak zabity. Rano usłyszałam tylko:

– Przesadzasz z tymi lekarstwami. Dziecko musi się uodpornić.

Zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Ja już nie daję rady. On mnie nie widzi. Nie słyszy. Jestem sama.

– Przyjedź do mnie na kilka dni – powiedziała cicho mama. – Pomogę ci.

Następnego dnia spakowałam torbę. Michaś spał w nosidełku. Bartek nawet nie zauważył, że wychodzę.

W autobusie do rodzinnego domu płakałam cicho, żeby nie obudzić synka. Mama czekała na mnie na przystanku w Piasecznie.

– Zostaniesz tyle, ile trzeba – powiedziała, przytulając mnie mocno.

Przez pierwsze dni czułam ulgę. Mama pomagała przy Michasiu, gotowała obiady, pozwalała mi się wyspać. Ale potem zaczęły się telefony od Bartka:

– Gdzie jesteś? Co to za ucieczka?

– U mamy. Potrzebuję odpocząć.

– A ja? Ja też mam prawo do rodziny!

– Rodzina to nie tylko telewizor i piwo! – krzyknęłam przez łzy.

Bartek przestał dzwonić na kilka dni. Wtedy zadzwoniła jego matka:

– Aniu, co ty wyprawiasz? Bartek jest załamany! Dziecko potrzebuje ojca!

– A ja? Ja nie potrzebuję wsparcia?

– Kobieta powinna być cierpliwa. Tak nas wychowano.

Poczułam się zdradzona przez wszystkich. Nawet własna teściowa nie widziała mojej krzywdy.

Minął tydzień. Bartek przysłał SMS-a: „Wracaj albo składam pozew o rozwód”.

Zadzwoniłam do niego:

– Chcesz rozwodu? Proszę bardzo! Ale pamiętaj – to ty zostawiłeś nas pierwszych!

Rozłączył się bez słowa.

Mama próbowała mnie pocieszać:

– Może jeszcze się dogadacie? Dla dziecka…

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do tego domu pełnego ciszy i zimnych kotletów.

Po dwóch tygodniach Bartek pojawił się pod domem mojej mamy. Przyniósł kwiaty i pluszaka dla Michała.

– Aniu… Przepraszam. Może spróbujemy jeszcze raz?

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam pustkę. Nie było tam już miłości – tylko strach przed samotnością.

– Bartek… Ja już nie potrafię ci zaufać.

Wróciłam do domu mamy i zaczęłam szukać pracy zdalnej. Znalazłam ogłoszenie o korepetycjach online z matematyki dla dzieciaków z podstawówki. Zaczęłam zarabiać pierwsze pieniądze – niewielkie, ale własne.

Bartek próbował jeszcze kilka razy:

– Michaś tęskni za ojcem!

– To przyjedź go odwiedzić – odpowiedziałam chłodno.

Przyjechał raz. Siedział sztywno przy stole, bawił się telefonem i nawet nie spojrzał na synka.

Po miesiącu dostałam pismo z sądu – pozew o rozwód z orzeczeniem o mojej winie za rozpad małżeństwa.

Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Mama płakała razem ze mną.

W sądzie Bartek mówił:

– Ona uciekła z dzieckiem bez słowa!

A ja?

– Uciekłam przed samotnością we dwoje – powiedziałam sędzi spokojnie.

Sąd orzekł rozwód bez orzekania o winie. Michaś został ze mną. Bartek odwiedza go raz w miesiącu – czasem nawet zapomina zadzwonić.

Minęły dwa lata od tamtej nocy z zimnymi kotletami i gorącym sercem pełnym bólu. Dziś jestem inną kobietą – silniejszą, choć czasem nadal boję się przyszłości.

Czasem patrzę na Michasia i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy lepiej być samotną matką niż żoną niewidzialną dla własnego męża?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?