Kiedy własna krew staje się obca: Moja walka o córkę wbrew rodzinie i światu
— Iwona, nie dasz rady. Lepiej będzie dla wszystkich, jeśli oddasz ją do adopcji — głos mojej matki rozbrzmiewał w kuchni jak wyrok. Stałam przy oknie, ściskając kubek zimnej kawy, a łzy spływały mi po policzkach. Julka spała w pokoju obok, a ja czułam się tak, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko nam.
To był trzeci tydzień po porodzie. Poród był ciężki, straciłam dużo krwi, a lekarze mówili coś o depresji poporodowej. Mój partner, Tomek, zniknął zaraz po narodzinach Julki — stwierdził, że „nie jest gotowy na takie życie”. Zostałam sama z dzieckiem, bólem i osądem rodziny.
Mama i ojciec przyjechali z Radomia, żeby „pomóc”. Pomoc wyglądała tak, że mama gotowała obiady i sprzątała, ale przy każdej okazji powtarzała: — Iwona, nie masz pracy, nie masz mieszkania, Tomek cię zostawił. Co ty zrobisz z tym dzieckiem?
Ojciec milczał. Patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym była winna temu, że życie się posypało. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnej nocy, kiedy Julka płakała już trzecią godzinę z rzędu, a ja byłam na skraju wytrzymałości, mama weszła do pokoju i powiedziała: — Daj ją mi. Ty nie umiesz się nią zająć.
Zabrała Julkę na ręce, a ja osunęłam się na podłogę. Przez chwilę miałam ochotę uciec, zostawić wszystko za sobą. Ale potem usłyszałam cichy śmiech mojej córki i coś we mnie pękło.
Następnego dnia przyszła ciotka Basia. Usiadła przy stole i zaczęła: — Iwonka, to nie jest wstyd oddać dziecko do adopcji. Są ludzie, którzy mogą jej dać lepsze życie.
— A co ze mną? — zapytałam drżącym głosem.
— Ty sobie nie poradzisz — odpowiedziała bez cienia współczucia.
Wtedy po raz pierwszy poczułam gniew. Jak mogli tak łatwo mnie skreślić? Przecież byłam matką! Może nieidealną, może zagubioną, ale kochałam Julię bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Zaczęłam walczyć. Zapisałam się do psychologa w poradni rodzinnej na osiedlu. To była moja pierwsza decyzja podjęta dla siebie i dla Julki. Na terapii płakałam godzinami, opowiadając o tym, jak bardzo boję się przyszłości. Psycholożka powiedziała: — Pani Iwono, to normalne. Ale pani jest silniejsza niż myśli.
Rodzina nie odpuszczała. Mama codziennie powtarzała: — Zastanów się jeszcze. To dla jej dobra.
Ale ja już wiedziałam: nie oddam mojego dziecka. Zaczęłam szukać pracy zdalnej — pisałam teksty do internetu nocami, kiedy Julka spała. Zgłosiłam się po zasiłek dla samotnych matek. Każda złotówka była na wagę złota.
Pewnego dnia ojciec wszedł do mojego pokoju i powiedział cicho:
— Iwona… Może mama ma rację? Może to za dużo dla ciebie?
Spojrzałam mu prosto w oczy:
— Tato, jeśli wy mnie nie wspieracie, to kto ma to zrobić? Ja już nie mam nikogo poza Julią.
Wyszedł bez słowa.
Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Ale każdego ranka budził mnie uśmiech mojej córki i to dawało mi siłę.
Po kilku miesiącach zaczęło być trochę łatwiej. Julka rosła zdrowo, ja nauczyłam się radzić sobie z jej płaczem i zmęczeniem. Terapia pomagała mi zrozumieć swoje emocje i przestać wstydzić się słabości.
Rodzina powoli zaczęła akceptować moją decyzję. Mama przestała mówić o adopcji, choć nadal patrzyła na mnie z troską wymieszaną z rezygnacją. Ojciec zaczął czasem bawić się z Julią.
Ale rany pozostały. Do dziś pamiętam te słowa: „Nie dasz rady”. Czasem wracają do mnie w nocy jak echo.
Dziś Julka ma dwa lata. Jest moim całym światem. Nadal bywa ciężko — czasem brakuje pieniędzy, czasem brakuje sił. Ale nigdy nie zabrakło mi miłości do niej.
Często zastanawiam się: ile matek słyszy od najbliższych, że są niewystarczające? Ile kobiet rezygnuje ze swojego macierzyństwa przez strach przed oceną?
Czy naprawdę rodzina powinna być tą, która odbiera nam wiarę w siebie? A może właśnie wtedy powinniśmy walczyć najbardziej — o siebie i o tych, których kochamy?