Mój brat oddał wszystko dla swoich dzieci, a gdy zachorował, został sam – historia o poświęceniu i zapomnieniu

— Nie rozumiesz, tato! Mam swoje życie! — krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami. Michał siedział na kanapie, wpatrzony w ścianę. Jego dłonie drżały, a oczy miał pełne łez. Siedziałem obok niego, próbując znaleźć słowa otuchy, ale czułem tylko bezsilność. To był trzeci raz w tym tygodniu, kiedy jego dzieci przyszły tylko po to, by powiedzieć mu, że nie mają czasu.

Michał był zawsze tym, który wszystko oddawał rodzinie. Kiedy zmarła ich matka, miałem wtedy dwadzieścia lat, on zaledwie siedemnaście. To on przejął opiekę nad młodszą siostrą i mną, bo ojciec nie radził sobie z żałobą. Później, gdy założył własną rodzinę, pracował na dwie zmiany w fabryce mebli w Radomiu. Nigdy nie narzekał. Nawet wtedy, gdy wracał do domu po dwunastu godzinach pracy i jeszcze gotował obiad dla dzieci.

Pamiętam, jak Ola i Bartek byli mali. Michał zabierał ich na rowery do lasu pod Jedlińskiem, budował im szałasy z gałęzi i opowiadał historie o smokach i rycerzach. Jego żona, Anka, zmarła nagle na tętniaka, gdy dzieci miały odpowiednio dziesięć i osiem lat. Michał został sam z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Przez lata nie miał nawet czasu pomyśleć o sobie.

— Zawsze myślałem, że jak będę potrzebował pomocy, to będą przy mnie — powiedział cicho Michał, patrząc na mnie pustym wzrokiem.

Wszystko zaczęło się zmieniać dwa lata temu. Michał zaczął się gorzej czuć. Najpierw myśleliśmy, że to zwykłe przemęczenie. Ale potem przyszła diagnoza: rak trzustki. Lekarze nie dawali mu wielkich szans. Ola była wtedy już na studiach w Warszawie, Bartek pracował w Niemczech na budowie.

— Tato, nie mogę teraz przyjechać. Mam kolokwium — mówiła Ola przez telefon.
— Tato, szef nie da mi wolnego. Może za miesiąc — tłumaczył Bartek.

Początkowo próbowałem ich tłumaczyć. Mówiłem sobie: młodzi ludzie mają swoje życie, swoje problemy. Ale z każdym tygodniem widziałem coraz większy smutek w oczach Michała. Przestał jeść, przestał walczyć.

Pewnego wieczoru zadzwoniłem do Oli.
— Olu, tata jest coraz słabszy. Potrzebuje cię — powiedziałem błagalnym tonem.
— Wujku, ja naprawdę nie mogę. Mam praktyki i pracę dorywczą. Przecież tata zawsze był silny… — odpowiedziała głosem pełnym irytacji.

Bartek przysłał przelew na kilkaset złotych i napisał krótkiego SMS-a: „Trzymaj się, tato”.

Wtedy zrozumiałem, że coś pękło. Że ta rodzina, którą Michał budował przez całe życie, rozpadła się w najważniejszym momencie.

Próbowałem rozmawiać z dziećmi Michała. Próbowałem im tłumaczyć, jak bardzo ich ojciec ich potrzebuje — nie pieniędzy czy prezentów, ale obecności. Ale oni byli już gdzie indziej: w swoich mieszkaniach, wśród swoich znajomych, w swoich sprawach.

Michał gasł z dnia na dzień. Czasem patrzył przez okno na plac zabaw pod blokiem i szeptał:
— Kiedyś tam biegały moje dzieci…

Pewnej nocy obudziłem się od dźwięku telefonu. Michał miał atak bólu. Zawiozłem go do szpitala na Józefowie. Siedziałem przy nim całą noc.
— Myślisz, że Ola albo Bartek przyjadą? — zapytał cicho.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

W szpitalu spotkałem pielęgniarkę Ewę.
— Panie Piotrze — powiedziała — widzę takich ludzi codziennie. Dzieci są zajęte sobą. Ale wie pan co? Najbardziej boli nie choroba, tylko samotność.

Po tygodniu Michał zmarł. Na pogrzebie Ola stała z boku i płakała cicho. Bartek przyjechał prosto z lotniska i nawet nie zdążył się przebrać.

Po wszystkim usiedliśmy razem przy stole w pustym mieszkaniu Michała.
— Wujku… — zaczęła Ola — ja chyba nie rozumiałam… Myślałam, że jeszcze będzie czas…
Bartek milczał długo.
— Może byliśmy za bardzo zajęci sobą… — powiedział w końcu.

Patrzyłem na nich i czułem gniew i żal jednocześnie. Chciałem krzyczeć: „Gdzie byliście?!”, ale wiedziałem, że to już niczego nie zmieni.

Dziś często wracam myślami do tych dni. Do poświęcenia Michała i do tego, jak łatwo można zapomnieć o tych, którzy dali nam wszystko.

Czy naprawdę nasze życie musi być tak szybkie i egoistyczne? Czy potrafimy jeszcze być wdzięczni tym, którzy nas wychowali? A może już jako społeczeństwo zgubiliśmy coś najważniejszego?

Czasem pytam siebie – czy można jeszcze naprawić to, co zostało złamane? Co Wy o tym myślicie?