Płomień na wietrze: Wyznanie z polskiej rodziny. Moja walka o godność i miłość w cieniu zdrady i rodzinnych konfliktów

— Małgośka, nie przesadzaj, przecież to tylko koleżanka z pracy! — głos Andrzeja odbijał się echem od ścian naszej kuchni, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu i bezsilności. Stałam oparta o blat, kurczowo ściskając kubek z zimną już herbatą. Za oknem szarzało, a w mojej głowie kłębiły się myśli: Jak długo jeszcze będę udawać, że wszystko jest w porządku? Czy naprawdę jestem tylko tą, która gotuje, sprząta i czeka?

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Zauważyłam, że Andrzej coraz częściej wraca późno z pracy, a kiedy pytałam — zbywał mnie półsłówkami. Nasze rozmowy stawały się coraz krótsze, a dzieci — Zosia i Bartek — zaczęły unikać wspólnych posiłków. W naszym domu, w małym miasteczku pod Płockiem, cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usłyszałam cichy dźwięk telefonu Andrzeja. Wiadomość od „Kasi z pracy”. „Dziękuję za dzisiaj, było cudownie”. Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez kilka dni chodziłam jak cień samej siebie. Nie miałam odwagi zapytać wprost. W końcu zebrałam się na odwagę.

— Andrzej, kim jest Kasia? — zapytałam cicho, patrząc mu prosto w oczy.

Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. To tylko koleżanka.

Ale ja już wiedziałam. Widziałam to w jego oczach — nieobecność, zmęczenie, niechęć do rozmowy. Próbowałam rozmawiać z mamą, ale ona tylko wzdychała:

— Małgosiu, faceci tacy są. Ważne, żebyś dbała o dom i dzieci.

A ja nie chciałam być tylko gospodynią domową. Chciałam być partnerką, kobietą, którą się kocha i szanuje.

Zaczęły się kłótnie. Andrzej coraz częściej znikał z domu, a ja zostawałam sama z problemami. Zosia zamknęła się w sobie, Bartek zaczął sprawiać kłopoty w szkole. Czułam się winna — może za dużo wymagam? Może powinnam przymknąć oko?

Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Przyjechała teściowa — pani Halina. Od progu zaczęła swoje:

— Małgosiu, dom nieposprzątany, dzieci rozpuszczone, a Andrzej taki zmęczony…

Nie wytrzymałam.

— Może gdyby pani syn wracał do domu na czas i pomagał mi choć trochę…

Teściowa spojrzała na mnie z pogardą.

— Kobieto! Ty powinnaś być wdzięczna, że masz męża i dach nad głową!

Wtedy coś we mnie pękło. Po raz pierwszy od lat poczułam gniew zamiast smutku.

— Nie jestem służącą! Mam prawo do szacunku!

Oczywiście wybuchła awantura. Andrzej stanął po stronie matki. Dzieci zamknęły się w swoich pokojach. Ja spędziłam Wigilię sama przy kuchennym stole.

Po świętach postanowiłam zawalczyć o siebie. Zapisałam się na kurs księgowości w pobliskim Płocku. Andrzej był wściekły:

— Po co ci to? Kto będzie zajmował się domem?

Ale ja już wiedziałam, że jeśli teraz nie zawalczę o siebie, to przepadnę na zawsze.

Kurs dał mi nie tylko nowe umiejętności, ale też przyjaciółki — Anię i Ewę. To one nauczyły mnie mówić o swoich potrzebach bez poczucia winy. Zaczęłam rozmawiać z dziećmi — Zosia powoli otwierała się przede mną, Bartek przestał sprawiać problemy.

Andrzej coraz częściej nocował poza domem. Pewnego dnia powiedział mi wprost:

— Kocham Kasię. Chcę rozwodu.

Świat znów się zatrząsł. Ale tym razem nie płakałam całą noc. Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną, ale silną.

Rozwód był bolesny — plotki w miasteczku rozchodziły się szybciej niż wiatr po polach. Teściowa przestała się do mnie odzywać. Mama była rozczarowana:

— Małgosiu, co ludzie powiedzą?

Ale ja już nie chciałam żyć dla ludzi.

Znalazłam pracę w biurze rachunkowym w Płocku. Zosia dostała się do liceum z wyróżnieniem, Bartek zaczął grać w piłkę nożną. Powoli odbudowywaliśmy nasze życie we troje.

Czasem wieczorami siadam przy oknie z kubkiem herbaty i myślę o tym wszystkim, co przeszłam. Czy było warto? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Ale wiem jedno — nie jestem już płomieniem na wietrze, który gaśnie przy pierwszym podmuchu.

Czy naprawdę musimy tak długo czekać na szacunek i miłość? Ile jeszcze kobiet będzie milczeć i cierpieć w imię pozornej rodziny?