Całe życie dla dzieci – a co ze mną? Moja historia przebudzenia po 48 latach
– Mamo, nie przesadzaj, przecież to tylko dwa tygodnie! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoniach jej ulubiony sweter, który chciałam jej spakować do walizki. Dwa tygodnie – dla niej to nic, dla mnie cała wieczność. Zawsze byłam tą, która czekała. Czekałam, aż dzieci wrócą ze szkoły, aż mąż wróci z pracy, aż ktoś mnie poprosi o pomoc. Całe życie czekałam na coś, co nigdy nie przyszło.
Nazywam się Grażyna Kowalska. Mam 48 lat i mieszkam w małej miejscowości pod Radomiem. Przez całe życie byłam matką, żoną i córką – w tej kolejności. Moje dzieci, Ola i Tomek, były moim światem. Mąż, Andrzej, pracował w warsztacie samochodowym, a ja prowadziłam dom. Wszyscy mówili: „Grażyna, masz złote ręce! Twoje pierogi są najlepsze w powiecie!” Ale nikt nie pytał, czy jestem szczęśliwa.
Pamiętam dzień, kiedy Ola po raz pierwszy powiedziała mi, że chce studiować w Warszawie. – Mamo, tu się duszę! – wykrzyczała mi prosto w twarz. Bolało. Przecież robiłam wszystko dla niej: szyłam ubrania, piekłam ciasta na szkolne kiermasze, pomagałam w lekcjach do późnej nocy. A ona chciała uciec. Tomek był bardziej zamknięty w sobie. Siedział godzinami przy komputerze, a kiedy próbowałam z nim rozmawiać, odpowiadał półsłówkami.
Andrzej? On był zawsze obecny ciałem, ale duchem gdzieś daleko. Wieczorami oglądał telewizję albo szedł do garażu. Czasem próbowałam z nim rozmawiać:
– Andrzej, może byśmy gdzieś pojechali? Nad morze? Do teatru?
– Daj spokój, Grażyna. Po co nam to? Lepiej odpocznij.
Odpocznij… Ale od czego? Od życia?
Kiedy Ola wyjechała na studia, a Tomek zaczął pracować w Warszawie, dom opustoszał. Chodziłam po pokojach jak duch. Każdy przedmiot przypominał mi o dzieciach: misie na półce, stare zeszyty z wypracowaniami, zdjęcia z kolonii nad jeziorem. Próbowałam znaleźć sobie zajęcie – zapisałam się na kurs haftu w domu kultury. Ale tam były same starsze panie, które rozmawiały tylko o wnukach i chorobach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Grażynko, może byś przyszła pomóc mi z ogrodem?
Poszłam. Pracowałyśmy razem przy grządkach, a ona opowiadała mi o dawnych czasach.
– Wiesz, ja też kiedyś marzyłam o czymś więcej – powiedziała nagle. – Ale życie jest jakie jest.
Czy naprawdę musi takie być?
Zaczęłam coraz częściej wychodzić na długie spacery po lesie. Tam mogłam płakać bez świadków. Czułam się jak pusta skorupa – całe życie dawałam siebie innym, a teraz nie wiedziałam nawet, kim jestem.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Ola:
– Mamo, nie będę mogła przyjechać na święta. Mam praktyki za granicą.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho.
Po odłożeniu słuchawki rozpłakałam się jak dziecko. Andrzej spojrzał na mnie z irytacją:
– Przestań już płakać! Dzieci mają swoje życie!
Ale ja nie miałam swojego.
Zaczęły się kłótnie. O drobiazgi: o to, że Andrzej nie wyniósł śmieci, że nie odkurzył samochodu. Ale tak naprawdę chodziło o coś więcej – o lata niewypowiedzianych żalów i niespełnionych marzeń.
Któregoś dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zosia:
– Grażynko, czemu taka smutna chodzisz?
Opowiedziałam jej wszystko – pierwszy raz w życiu powiedziałam komuś prawdę o sobie.
– Wiesz co? Zapisz się do klubu podróżniczego w Radomiu! Tam są fajni ludzie.
Bałam się. Ja? Podróże? Przecież nigdy nie byłam dalej niż w Częstochowie na pielgrzymce! Ale coś we mnie pękło. Poszłam na spotkanie klubu. Poznałam tam ludzi takich jak ja – kobiety po pięćdziesiątce, które nagle odkryły, że chcą czegoś więcej od życia.
Zaczęłam jeździć na wycieczki: do Krakowa, Wrocławia, nawet do Pragi! Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna i szczęśliwa. Zaczęłam czytać książki o innych kulturach, uczyć się angielskiego przez internet.
Andrzej patrzył na mnie z niedowierzaniem:
– Co ci odbiło? Po co ci to?
– Bo chcę żyć! – odpowiedziałam mu pewnego dnia z całą stanowczością.
Dzieci rzadko dzwoniły. Kiedy przyjeżdżały na święta, patrzyły na mnie jak na kogoś obcego.
– Mamo, ty się zmieniłaś…
– Tak – odpowiedziałam – i dobrze mi z tym.
Czasem czuję żal za straconymi latami. Za tymi wszystkimi chwilami, kiedy mogłam być kimś więcej niż tylko matką i żoną. Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno na zmianę.
Czy naprawdę musimy poświęcać całe życie innym? Czy ktoś z was też czuje czasem tę pustkę? Może warto czasem pomyśleć o sobie…