Nieproszony gość przy stole: Rodzinna kolacja, która zmieniła wszystko
— Naprawdę musiałeś go zaprosić? — syknęłam do Pawła, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. W przedpokoju unosił się zapach smażonej cebuli, ale pod nim kryło się coś jeszcze — napięcie, które czułam w powietrzu od pierwszej sekundy.
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem. — Daj spokój, Anka. To tylko Zbyszek. Kolega z pracy. Samotny facet, nie ma rodziny…
Zbyszek. Imię, które już od wejścia brzmiało obco. Siedział przy stole, rozparty jakby był u siebie. Bez słowa powitania, bez uśmiechu. W jednej ręce trzymał telefon, drugą bezceremonialnie sięgał po chleb. Nie umył rąk — zauważyłam to od razu. Mama zawsze powtarzała: „Najpierw ręce!”. Ale Zbyszek miał własne zasady.
Usiadłam naprzeciwko niego, próbując nie patrzeć na jego brudne paznokcie. Paweł nalał wszystkim barszczu i usiadł obok mnie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
— No to jak tam w tej Warszawie? — zagaił Zbyszek, patrząc na mnie z góry.
— Dobrze — odpowiedziałam krótko, nie mając ochoty wdawać się w rozmowę.
— Pewnie kariera ważniejsza niż rodzina, co? — rzucił z przekąsem.
Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Paweł spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie powiedział nic. Mama zawsze mówiła, żeby nie robić scen przy stole. Ale tym razem nie mogłam się powstrzymać.
— Nie zna mnie pan, więc proszę nie oceniać — odpowiedziałam chłodno.
Zbyszek wzruszył ramionami i zaczął opowiadać o swojej pracy w magazynie budowlanym. Przeplatał opowieści wulgarnymi żartami i narzekał na „dzisiejszą młodzież”. Paweł śmiał się nerwowo, próbując rozładować atmosferę.
W pewnym momencie Zbyszek wyciągnął z kieszeni papierosy i zapytał:
— Mogę tu zapalić?
— Nie! — odpowiedzieliśmy z Pawłem jednocześnie.
Zbyszek parsknął śmiechem. — Ależ wy spięci jesteście…
Zupa wystygła mi w talerzu. Czułam, jak narasta we mnie złość. Przypomniały mi się wszystkie rodzinne kolacje z dzieciństwa, kiedy tata wracał po pracy i zaczynał krytykować wszystko i wszystkich. Mama milczała, a ja z Pawłem patrzyliśmy na siebie spod stołu, szukając wsparcia.
— Może przejdziemy do drugiego dania? — zaproponował Paweł, próbując zmienić temat.
W kuchni usłyszałam szum wody — to jego żona, Kasia, myła naczynia po barszczu. Weszłam do niej pod pretekstem pomocy.
— Przepraszam cię za niego — szepnęła Kasia. — Paweł nie umiał mu odmówić…
— To nie twoja wina — odpowiedziałam cicho. — Ale czuję się tu obco.
Kasia spojrzała na mnie ze smutkiem. — Wiesz… Paweł ostatnio jest inny. Dużo pracuje, mało mówi… Może ten Zbyszek to dla niego jakaś odskocznia?
Wróciłyśmy do stołu z talerzami pierogów. Zbyszek już zdążył nalać sobie wódki i częstował Pawła.
— No to za zdrowie pań! — zawołał głośno.
Nie wypiłam. Paweł spojrzał na mnie błagalnie, jakby prosił o wybaczenie za całą tę sytuację.
— Anka, może opowiesz coś o swojej pracy? — zaproponował nagle.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Zbyszek wszedł mi w słowo:
— Pewnie jakaś korpo, co? Siedzą tam takie młode i tylko kawę piją…
Poczułam łzy napływające do oczu. To nie była tylko kwestia Zbyszka. To był cały ciężar bycia „inną” w tej rodzinie. Zawsze musiałam udowadniać swoją wartość — najpierw tacie, potem bratu… Teraz obcemu facetowi przy stole.
Wstałam gwałtownie.
— Przepraszam, muszę wyjść na chwilę — powiedziałam i wyszłam na balkon.
Na dworze było zimno, ale powietrze przyniosło ulgę. Oparłam się o barierkę i pozwoliłam łzom popłynąć. Słyszałam przez szybę głosy z mieszkania:
— Po co ją zapraszałeś? — Kasia szeptała do Pawła.
— To moja siostra… Chciałem dobrze…
— Ale ona cierpi przez tego twojego kolegę!
Po kilku minutach wróciłam do środka. Zbyszek właśnie kończył opowiadać historię o tym, jak „trzeba umieć sobie radzić w życiu” i że „dzisiejsze dziewczyny są za delikatne”.
Spojrzałam na Pawła. Był blady i spięty.
— Paweł… Muszę już iść — powiedziałam cicho.
Zbyszek tylko wzruszył ramionami.
W przedpokoju Paweł zatrzymał mnie za rękę.
— Przepraszam cię, Anka… Nie chciałem cię skrzywdzić.
Patrzyłam mu w oczy i widziałam w nich ten sam strach co kiedyś — strach przed konfliktem, przed byciem „tym złym”.
— Może czasem trzeba wybrać stronę — powiedziałam cicho i wyszłam na klatkę schodową.
Szłam przez zimny wieczór do tramwaju i myślałam o tym wszystkim: o rodzinie, o lojalności, o tym, jak łatwo pozwalamy obcym ludziom zatruwać nasze życie tylko dlatego, że boimy się odmówić.
Czy naprawdę musimy znosić toksycznych ludzi dla świętego spokoju? Czy lojalność wobec rodziny oznacza zawsze milczenie? A może czasem trzeba po prostu powiedzieć: „Dość”?