Randka, której nigdy nie zapomnę: Wieczór, który zmienił wszystko (i nie tak, jak chciałam)
– Nie wierzę, że to się dzieje – pomyślałam, patrząc na swoje odbicie w lustrze w łazience restauracji „La Bella Notte”. Ręce mi drżały, a serce waliło jak oszalałe. Jeszcze godzinę temu byłam pełna nadziei, wyobrażając sobie, jak ten wieczór może zmienić moje życie na lepsze. Teraz chciałam tylko zniknąć.
Wszystko zaczęło się tydzień wcześniej w małej księgarni na ulicy Piotrkowskiej. Przeglądałam nowości kryminalne, kiedy nagle ktoś sięgnął po tę samą książkę co ja – „Cisza przed burzą” Remigiusza Mroza. Spojrzałam w górę i zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka w okularach. – Też lubisz Mroza? – zapytał. – Uwielbiam! – odpowiedziałam bez zastanowienia. Tak zaczęła się nasza rozmowa, która trwała dobre pół godziny. Wymieniliśmy się numerami i przez kolejne dni pisaliśmy do siebie niemal bez przerwy.
Zachary – bo tak miał na imię – wydawał się idealny. Inteligentny, zabawny, z pasją do książek i kawy. Kiedy zaprosił mnie na kolację do włoskiej restauracji, poczułam motyle w brzuchu. W końcu ktoś, kto rozumie moje żarty o Sherlocku Holmesie i nie patrzy na mnie jak na dziwaczkę!
Przyszłam punktualnie. Zachary już czekał przy stoliku, elegancki, z lekko rozczochranymi włosami. Zamówiliśmy makaron i czerwone wino. Rozmowa płynęła lekko – aż do momentu, kiedy nagle jego telefon zaczął wibrować. Spojrzał na ekran i zbladł. – Przepraszam, muszę odebrać – powiedział i wyszedł na zewnątrz.
Siedziałam sama przez dziesięć minut, próbując nie panikować. Wrócił wyraźnie zdenerwowany. – Muszę ci coś powiedzieć – zaczął cicho. – To była moja narzeczona. Właśnie dowiedziała się o naszym spotkaniu.
Zamarłam. – Narzeczona? – powtórzyłam głucho.
– To skomplikowane… Myślałem, że już wszystko między nami skończone, ale ona… Ona nie chce odejść. Chciałem spróbować czegoś nowego, z kimś innym… z tobą.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. – Czyli jestem tylko „planem B”? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie! To nie tak! Po prostu… wszystko się pogmatwało.
Wstałam od stołu. – Muszę wyjść na chwilę – powiedziałam i pobiegłam do łazienki.
Tam właśnie stoję teraz, próbując zebrać myśli. W głowie kłębią mi się pytania: czy naprawdę jestem tak naiwna? Czy zawsze muszę trafiać na facetów z przeszłością? Przypominają mi się słowa mamy: „Uważaj na tych miłych chłopców, bo najwięcej ukrywają”.
Wróciłam do stolika. Zachary siedział ze spuszczoną głową.
– Przepraszam cię, naprawdę nie chciałem cię zranić – powiedział cicho.
– To nie wystarczy – odpowiedziałam twardo. – Nie jestem nikomu pocieszeniem ani ucieczką od problemów.
Wyszłam z restauracji bez słowa. Na ulicy zadzwoniłam do przyjaciółki, Kasi.
– I co? Jak było? – zapytała podekscytowana.
– Kasia… On ma narzeczoną. Cały czas miał narzeczoną! – wybuchnęłam płaczem.
– Wiedziałam! Mówiłam ci, żebyś uważała! – Kasia była wściekła. – Chcesz, żebym po ciebie przyjechała?
– Nie… Muszę się przejść.
Szłam przez miasto, mijając zakochane pary i śmiejące się dzieciaki. Czułam się jak bohaterka taniego melodramatu. Z jednej strony byłam wściekła na Zacharego, z drugiej – na siebie samą. Przecież powinnam była zauważyć sygnały: tajemnicze wiadomości, unikanie rozmów o przeszłości…
W domu czekała na mnie mama.
– I jak randka? – zapytała z uśmiechem.
– Nie pytaj… Okazało się, że ma narzeczoną.
Mama westchnęła ciężko i przytuliła mnie mocno.
– Kochanie, życie to nie książka kryminalna. Tu nie zawsze wiadomo, kto jest winny.
Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Zachary napisał jeszcze kilka razy: „Przepraszam”, „Chciałem być szczery”, „Może kiedyś dasz mi szansę”. Nie odpisałam ani razu.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały: „Co się stało?”, ale nie miałam siły tłumaczyć tej żenady po raz kolejny. Wieczorami analizowałam każdy szczegół tej randki: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była szybciej wyczuć fałsz?
Najgorsze było to uczucie upokorzenia i rozczarowania sobą samą. Zawsze uważałam się za osobę rozsądną, a tu proszę – dałam się nabrać jak dziecko.
Po tygodniu spotkałam Zacharego przypadkiem w tej samej księgarni. Stał przy półce z kryminałami i wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego niż wtedy.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć – odpowiedziałam chłodno.
– Chciałem tylko powiedzieć… Że żałuję wszystkiego.
– Ja też żałuję… Ale nie tego samego co ty.
Odwróciłam się i wyszłam bez słowa.
Dziś wiem jedno: czasem nawet najbardziej obiecujący początek może skończyć się katastrofą. Ale czy to znaczy, że powinniśmy przestać wierzyć w ludzi? Czy każda porażka musi zostawiać blizny na zawsze?
Może to właśnie te trudne doświadczenia uczą nas najwięcej o sobie samych? Co wy o tym myślicie?