Prezent, który zniszczył rodzinę
– Aniu, musisz to zrobić dla rodziny – głos mamy drżał, ale był stanowczy. – Oni naprawdę tego potrzebują.
Zacisnęłam palce na telefonie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam przy oknie w swoim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, patrząc na szare niebo i ludzi spieszących się do pracy. W głowie miałam mętlik. Czy naprawdę muszę oddać swoje mieszkanie bratu i jego żonie? Czy to jest właśnie ta słynna polska solidarność rodzinna?
– Mamo, ale to jest moje mieszkanie. Sama na nie pracowałam przez lata. Michał z Kingą nawet nie pytali mnie o zdanie, tylko od razu założyli, że się zgodzę! – głos mi się łamał, czułam jak łzy napływają mi do oczu.
– Aniu, oni mają dziecko. Ty jesteś sama. Im jest trudniej – mama próbowała mnie przekonać, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Wtedy usłyszałam w tle głos Kingi:
– Powiedz jej, że to tylko sprawiedliwe! Przecież ona zawsze miała lepiej!
Zacisnęłam zęby. „Zawsze miała lepiej” – powtarzało się w mojej głowie jak mantra. Czy naprawdę tak myśleli? Że wszystko spadło mi z nieba? Że nie harowałam po nocach w korporacji, żeby mieć własny kąt?
Odkąd pamiętam, Michał był oczkiem w głowie mamy. Ja – ta rozsądna, samodzielna, która sobie poradzi. On – wieczny chłopiec, któremu trzeba pomagać. Ale nigdy nie przypuszczałam, że ta różnica doprowadzi nas do wojny.
Położyłam telefon na stole i zaczęłam chodzić po pokoju. Przed oczami miałam obrazy z dzieciństwa: jak Michał rozbijał mój ulubiony kubek i mama mówiła: „To nic, Aniu, on nie chciał”; jak ja dostawałam czwórkę z matematyki i słyszałam: „Mogłaś się bardziej postarać”. Zawsze musiałam być tą silną.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Słuchaj, Anka, nie rób scen. Kinga jest w ciąży z drugim dzieckiem. Nie możemy dalej mieszkać w tym klitce na Targówku. Ty i tak masz dobrą pracę, możesz sobie wynająć coś innego albo kupić nowe mieszkanie za kilka lat.
– Michał, to jest moje życie! – wybuchłam. – Nie rozumiesz tego? Pracowałam na to mieszkanie przez siedem lat! Nikt mi niczego nie dał!
– Ale jesteśmy rodziną! – krzyknął. – Rodzina powinna się wspierać!
– A kto wspiera mnie? – zapytałam cicho.
Rozłączył się bez słowa.
Przez kolejne dni telefon dzwonił bez przerwy. Mama płakała do słuchawki, tata milczał wymownie, a Kinga wysyłała mi pasywno-agresywne SMS-y: „Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, co to znaczy być matką”.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Kasia, zapytała:
– Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni.
– Anka, nie możesz im tego oddać! To twoje życie! – powiedziała stanowczo. – Gdybyś była facetem, nikt by cię o to nie prosił!
Te słowa uderzyły mnie jak obuchem w głowę. Czy naprawdę chodziło o to, że jestem kobietą i „powinnam się poświęcić”?
Wieczorem przyszła mama. Bez zapowiedzi. Usiadła na kanapie i zaczęła płakać.
– Aniu, ja już nie mam siły… Michał z Kingą są na mnie źli, bo nie chcę ich wesprzeć finansowo. Twój ojciec mówi, że to twoja sprawa… A ja tylko chcę, żebyście byli razem…
Popatrzyłam na nią i poczułam coś dziwnego – mieszaninę współczucia i gniewu.
– Mamo, a co ze mną? Ja też jestem twoją córką. Dlaczego zawsze mam być tą silną?
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
– Bo ty zawsze sobie radziłaś…
Wtedy zrozumiałam: dla niej bycie silną oznaczało bycie niewidzialną ze swoimi potrzebami.
Minęły tygodnie. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: „za Anią” i „za Michałem”. Wigilia była koszmarem – Kinga demonstracyjnie wyszła od stołu, Michał rzucał mi spojrzenia pełne nienawiści, a mama płakała w kuchni.
W pracy dostałam awans i propozycję wyjazdu do Krakowa na rok. To była szansa na ucieczkę od rodzinnego piekła. Ale czy ucieczka to rozwiązanie?
Zadzwoniłam do taty.
– Tato… Co mam robić?
Westchnął ciężko.
– Aniu, czasem trzeba pomyśleć o sobie. Jesteś dorosła. Oni też są dorośli. Każdy odpowiada za swoje życie.
Po raz pierwszy poczułam ulgę.
Napisałam do Michała i Kingi SMS-a: „Nie oddam wam mieszkania. To moja decyzja i proszę ją uszanować”.
Odpowiedź przyszła po godzinie:
– Jesteś egoistką. Zobaczysz jeszcze, jak to jest być samemu.
Poczułam ból, ale też dziwną siłę.
Wyjechałam do Krakowa. Nowe miasto, nowi ludzie, nowe życie. Czasem tęsknię za rodziną, ale wiem jedno: nikt nie ma prawa żądać ode mnie poświęcenia mojego szczęścia w imię źle rozumianej lojalności.
Czy rodzina naprawdę powinna być ponad wszystko? A może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli?