Nie jestem tylko chory: noc, w której straciłem wszystko
– Michał, musisz zostać z dziećmi. Źle się czuję, pojadę do mamy na noc – powiedziała Ania, nie patrząc mi w oczy. Stała w przedpokoju, z kurtką w ręku, a jej głos drżał lekko, jakby bała się, że zaraz się rozpadnie.
– Może zawiozę cię do lekarza? – zaproponowałem, czując niepokój. Coś było nie tak. Ania nigdy nie zostawiała mnie samego z dziećmi bez powodu. Zawsze była tą silniejszą, tą, która ogarniała chaos naszego życia.
– Nie trzeba. Chcę tylko odpocząć. – Uśmiechnęła się blado i wyszła, zanim zdążyłem powiedzieć coś więcej.
Zostałem w ciszy, słysząc tylko szum deszczu za oknem i cichy płacz naszej młodszej córki, Zosi. Próbowałem ją uspokoić, ale myśli krążyły wokół Ani. Coś mi umykało. Coś ważnego.
Tamta noc była długa. Siedziałem na kanapie, patrząc na telefon. Każdy dźwięk wydawał mi się podejrzany. W końcu zasnąłem na chwilę, ale obudził mnie dźwięk wiadomości.
„Nie wrócę dziś. Muszę przemyśleć wszystko.”
Serce zamarło mi w piersi. Próbowałem dzwonić – bez skutku. Dzieci spały, a ja czułem się jak bohater kiepskiego filmu: samotny ojciec, który nie wie, co się dzieje z jego rodziną.
Rano zadzwoniłem do teściowej.
– Ania? Nie było jej u nas – powiedziała zaskoczona pani Maria. – Michał, co się dzieje?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni żyłem jak w zawieszeniu. Dzieci pytały o mamę. Starszy syn, Kuba, patrzył na mnie z wyrzutem:
– Tata, czy mama nas zostawiła?
Nie umiałem odpowiedzieć. Sam nie rozumiałem niczego.
Po tygodniu Ania zadzwoniła. Jej głos był obcy.
– Michał… Muszę ci coś powiedzieć. Nie wrócę. Potrzebuję zmiany. To nie twoja wina…
– Jak to? – przerwałem jej rozpaczliwie. – Przecież mamy dzieci! Rodzinę!
– Wiem… Ale już od dawna nie jestem szczęśliwa. Przepraszam.
Rozłączyła się. Zostałem z ciszą i dwójką dzieci, które nagle stały się całym moim światem i jedynym powodem, by wstać rano z łóżka.
Zaczęły się codzienne problemy: przedszkole, szkoła, obiady, pranie. Wszystko na mojej głowie. Rodzina Ani oskarżała mnie o wszystko:
– Coś musiałeś zrobić! – krzyczała jej siostra przez telefon. – Ania nie jest taka!
Moi rodzice próbowali pomóc, ale byli bezradni wobec mojego bólu i chaosu w domu.
Najgorsze były wieczory. Siedziałem przy kuchennym stole i patrzyłem na zdjęcia Ani z dziećmi. Próbowałem znaleźć odpowiedź: kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy mogłem coś zrobić inaczej?
Pewnego dnia Kuba wrócił ze szkoły pobity.
– Powiedzieli, że mama nas zostawiła, bo jesteśmy beznadziejni – szlochał.
Przytuliłem go mocno.
– To nieprawda, synku. Mama… po prostu musi sobie wszystko poukładać.
Ale sam w to nie wierzyłem.
Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Lekarka powiedziała: „To stres”.
Czułem się winny za wszystko: za łzy dzieci, za własną bezradność, za to, że nie zauważyłem sygnałów wcześniej.
Po kilku miesiącach Ania pojawiła się niespodziewanie pod naszym blokiem.
– Chcę zobaczyć dzieci – powiedziała chłodno.
Wpuściłem ją do środka. Dzieci rzuciły się jej na szyję, a ja stałem z boku jak intruz we własnym domu.
– Michał… Przepraszam – powiedziała cicho, gdy dzieci bawiły się w pokoju.
– Dlaczego? – zapytałem drżącym głosem. – Dlaczego nam to zrobiłaś?
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Nie potrafiłam już dłużej udawać… Byłam nieszczęśliwa od lat. Zakochałam się w kimś innym…
Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
– I co teraz? – zapytałem bezradnie.
– Chcę być z dziećmi… Ale nie mogę już być twoją żoną.
Od tamtej pory nasze życie toczyło się między sądem rodzinnym a psychologiem dziecięcym. Każda rozmowa o opiece kończyła się kłótnią:
– Nie zabierzesz mi ich! – krzyczałem raz przez telefon.
– To też moje dzieci! – odpowiadała Ania z rozpaczą.
W końcu ustaliliśmy opiekę naprzemienną. Dzieci jeździły między dwoma domami jak paczki pocztowe. Każde pożegnanie bolało coraz bardziej.
Minęły dwa lata. Nadal budzę się czasem w nocy z uczuciem pustki obok siebie. Dzieci dorastają szybciej niż powinny; nauczyły się radzić sobie z tęsknotą i smutkiem lepiej ode mnie.
Czasem zastanawiam się: czy mogłem uratować naszą rodzinę? Czy byłem ślepy na sygnały? Czy naprawdę można tak po prostu odejść i zostawić wszystko?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Jak żyć dalej po takim końcu?