Dziesięć lat później: Kiedy Juliusz wrócił znikąd, mój świat znów się zatrząsł

— Mamo, ktoś stoi pod drzwiami — głos Zosi drżał, a jej oczy były wielkie jak spodki. Właśnie kończyłam zmywać naczynia po kolacji, kiedy usłyszałam ten szept. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszę, że to tylko wyobraźnia mojej córki. Ale potem usłyszałam pukanie. Mocne, stanowcze, jakby ktoś chciał wybić drzwi z zawiasów.

Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Przez głowę przemknęła mi myśl: „Może to sąsiadka pożyczyć cukier? Może listonosz?” Ale przecież było już po dwudziestej pierwszej. Otworzyłam drzwi i… świat się zatrzymał. Stał tam Juliusz. Mój mąż. Ten sam, który dziesięć lat temu wyszedł do sklepu po mleko i nigdy nie wrócił.

— Cześć, Aniu — powiedział cicho, patrząc na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, które kiedyś kochałam bardziej niż cokolwiek na świecie.

Nie wiem, ile trwała ta chwila. Może sekundę, może wieczność. Zosia schowała się za moimi plecami, a Kuba wybiegł z pokoju i stanął jak wryty.

— Tato? — wyszeptał Kuba. Miał wtedy tylko pięć lat. Teraz był już nastolatkiem, wyższym ode mnie.

Juliusz spuścił wzrok. — Przepraszam — powiedział tylko.

Nie wiem, skąd wzięłam w sobie tyle siły, żeby nie trzasnąć mu drzwiami przed nosem. Może dlatego, że przez te wszystkie lata wyobrażałam sobie tę scenę setki razy. Czasem marzyłam o tym, że wróci i wszystko się wyjaśni. Czasem chciałam go zniszczyć za to, co nam zrobił.

Wpuściłam go do środka. Zosia uciekła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Kuba patrzył na ojca z mieszaniną nadziei i gniewu.

— Gdzie byłeś? — zapytałam w końcu, czując jak głos mi drży.

Juliusz usiadł na krześle przy stole, tym samym stole, przy którym kiedyś razem jedliśmy kolacje. Wyglądał na starszego, zmęczonego życiem. Jego dłonie drżały.

— Musiałem odejść — zaczął cicho. — Wszystko mnie przerosło. Praca, kredyty, odpowiedzialność… Nie umiałem być ojcem ani mężem. Bałem się.

— Bałeś się? — przerwałam mu ostro. — A ja? A dzieci? My się nie baliśmy?

Kuba zacisnął pięści. — Myślisz, że możesz tak po prostu wrócić? Po dziesięciu latach?

Juliusz spuścił głowę. — Nie oczekuję przebaczenia. Chciałem tylko zobaczyć was jeszcze raz.

W powietrzu zawisła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Z kuchni dochodziło tylko tykanie zegara i cichy szloch Zosi zza drzwi jej pokoju.

Przez kolejne dni Juliusz próbował rozmawiać z dziećmi. Zosia nie chciała go widzieć. Kuba udawał obojętność, ale widziałam, jak nocami płacze w poduszkę. Ja sama nie wiedziałam, co czuję. Gniew mieszał się ze współczuciem, żal z nadzieją.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Juliusz próbował opowiedzieć swoją historię: o tym, jak tułał się po Polsce, imał się różnych prac, spał w schroniskach dla bezdomnych i przez lata walczył z depresją.

— Chciałem wrócić wcześniej — mówił łamiącym się głosem — ale bałem się waszej nienawiści bardziej niż samotności.

— A myślisz, że nam było łatwiej? — zapytałam gorzko. — Musiałam być matką i ojcem jednocześnie. Dzieci pytały o ciebie codziennie przez pierwsze lata. Potem przestały pytać i zaczęły nienawidzić.

Juliusz płakał. Po raz pierwszy widziałam go takiego bezbronnego.

Kuba wstał od stołu i wyszedł trzaskając drzwiami. Zosia nawet nie przyszła na kolację.

Przez kolejne tygodnie Juliusz próbował naprawić to, co zniszczył. Pomagał w domu, gotował obiady, próbował rozmawiać z dziećmi. Ale one były zamknięte jak muszle.

Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie zapłakana.

— Mamo, dlaczego on wrócił? Przecież my już go nie potrzebujemy! — krzyczała przez łzy.

Przytuliłam ją mocno.

— Może on potrzebuje nas bardziej niż my jego — wyszeptałam.

Wieczorem usiadłam z Juliuszem na balkonie.

— Aniu… Ja wiem, że nie zasługuję na drugą szansę — powiedział cicho. — Ale chciałem ci podziękować za wszystko, co zrobiłaś dla naszych dzieci.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam człowieka złamanego przez życie, ale też kogoś, kto próbuje się podnieść.

— Nie wiem jeszcze, czy potrafię ci wybaczyć — powiedziałam szczerze. — Ale wiem jedno: nie chcę już żyć przeszłością.

Minęły miesiące zanim dzieci zaczęły z nim rozmawiać normalnie. Zosia długo nie mogła mu wybaczyć. Kuba powoli zaczął akceptować jego obecność w naszym życiu.

Dziś wiem jedno: życie nigdy nie jest czarno-białe. Czasem trzeba znaleźć siłę w sobie tam, gdzie wydaje się jej już nie być.

Często pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy da się odbudować rodzinę po tylu latach bólu? A może czasem trzeba po prostu nauczyć się żyć z bliznami?