Trzynaście lat daleko: Powrót do domu podzielonych marzeń

– I co teraz, tato? – głos Marty był ostry jak nóż, a jej oczy błyszczały gniewem. Stałem w progu naszego starego domu w Radomiu, z walizką w ręku i sercem ciężkim od nadziei i strachu. Przez trzynaście lat pracowałem w Niemczech, na budowie, na magazynach, czasem nawet po czternaście godzin dziennie. Każdą złotówkę odkładałem z myślą o moich dzieciach – Marcie i Pawle. Wyobrażałem sobie, jak wracam do Polski, jak wszyscy razem siadamy przy stole, śmiejemy się, planujemy przyszłość.

Ale rzeczywistość była inna. W powietrzu wisiała cisza pełna pretensji. Marta patrzyła na mnie jak na intruza, a Paweł nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Moja żona, Ewa, stała w kuchni, udając, że zmywa naczynia, choć woda już dawno przestała płynąć.

– Przecież wszystko robiłem dla was – powiedziałem cicho, próbując nie dopuścić do głosu łez. – Chciałem, żebyście mieli lepiej niż ja.

– Lepiej? – Marta prychnęła. – Myślisz, że pieniądze wszystko załatwią? Przez trzynaście lat cię nie było! Nawet nie wiesz, co się tu działo.

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Przecież dzwoniłem co tydzień, wysyłałem paczki na święta, przywoziłem prezenty. Ale czy to wystarczyło? Czy mogłem być ojcem na odległość?

Wieczorem usiadłem sam w salonie. Dom był cichy, tylko zegar tykał monotonnie. Przypomniałem sobie pierwszy dzień w Niemczech – obcy język, zimne mieszkanie, tęsknota tak silna, że aż bolało. Ale wtedy powtarzałem sobie: „Wytrzymam dla nich”.

Następnego dnia Ewa zaproponowała rodzinne śniadanie. Myślałem, że to dobry znak. Ale już przy pierwszym kęsie rozmowa zeszła na temat domu.

– Tata chce przepisać dom na Pawła – rzuciła Marta z wyrzutem.

– Co ty mówisz? – Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.

– Niczego jeszcze nie postanowiłem – próbowałem załagodzić sytuację. – Chciałem z wami porozmawiać.

– Zawsze miałeś swoje plany – Marta nie odpuszczała. – Nawet nie pytałeś nas o zdanie.

Wtedy Paweł wybuchł:

– Tobie zawsze było mało! Tata harował za granicą, a ty tylko narzekałaś!

– Przynajmniej byłam tutaj! – krzyknęła Marta. – Ty tylko bierzesz i bierzesz!

Patrzyłem na nich bezradnie. Moje dzieci – kiedyś tak bliskie sobie – teraz patrzyły na siebie jak wrogowie. Czy to ja ich tak wychowałem? Czy moja nieobecność sprawiła, że nie potrafią się dogadać?

Wieczorem Ewa usiadła obok mnie na kanapie.

– Oni są pogubieni – powiedziała cicho. – Ty też jesteś pogubiony.

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno pytanie: gdzie popełniłem błąd?

Przez kolejne dni atmosfera była coraz gorsza. Marta zaczęła mówić o wyjeździe do Warszawy, Paweł zamykał się w swoim pokoju. Ja próbowałem rozmawiać z każdym z osobna, tłumaczyć, przepraszać za lata rozłąki. Ale każde słowo wydawało się tylko pogarszać sytuację.

Pewnego wieczoru usłyszałem kłótnię na korytarzu.

– To przez ciebie tata chce oddać dom Pawłowi! – krzyczała Marta.

– Przestań! Wcale tego nie chcę! – Paweł był bliski płaczu.

Wyszedłem z pokoju i zobaczyłem ich stojących naprzeciw siebie, czerwonych ze złości i bezsilności.

– Dość! – powiedziałem stanowczo. – Ten dom jest wasz. Oboje jesteście moimi dziećmi i nie pozwolę, żebyście się przez to pokłócili.

Ale wiedziałem już wtedy, że coś się między nami popsuło na zawsze.

Minęły tygodnie. Marta wyprowadziła się do Warszawy, Paweł zaczął pracować dorywczo w sklepie. Ja codziennie chodziłem na spacer po okolicy, patrząc na domy sąsiadów i zastanawiając się, czy inni też mają takie problemy.

Czasem spotykałem pana Zbyszka z naprzeciwka.

– Panie Andrzeju – mówił – niech się pan nie martwi. Dzieci zawsze się kłócą o spadek. Takie czasy.

Ale ja wiedziałem, że to nie tylko o spadek chodziło. Chodziło o te wszystkie lata nieobecności, o niewypowiedziane żale i tęsknoty.

Któregoś dnia zadzwoniła Marta.

– Tato… przepraszam za wszystko. Może kiedyś uda nam się to naprawić?

Siedziałem długo z telefonem w ręku, zanim odpowiedziałem:

– Ja też przepraszam, córeczko.

Odkładając słuchawkę poczułem ulgę i smutek jednocześnie. Bo czy można naprawić trzynaście lat rozłąki? Czy można odbudować rodzinę po tylu latach ciszy i niedopowiedzeń?

Czasami patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla pieniędzy? Czy lepsze życie to tylko pełniejszy portfel? A może najważniejsze było to, czego zabrakło przy wspólnym stole…

Czy inni też tak mają? Czy można jeszcze odzyskać to, co się straciło?