Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja: Życie między zdradami na warszawskim blokowisku
– Marta, nie śpij jeszcze? – głos Pawła rozległ się z kuchni, a ja udawałam, że nie słyszę. Była druga w nocy. Siedziałam na łóżku, wpatrując się w ekran telefonu. Wiadomość od Magdy – mojej najlepszej przyjaciółki od podstawówki – przyszła przypadkiem. „Kocham cię. Nie mogę już dłużej tego ukrywać.”
Nie była do mnie. Była do mojego męża.
Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart, pomyłka, głupi dowcip. Ale potem zobaczyłam całą rozmowę – ukrytą w folderze „archiwum”. Słowa pełne czułości, wspólne plany na przyszłość, wspomnienia spotkań, o których nie miałam pojęcia. Zrozumiałam, że wszyscy wiedzieli. Tylko nie ja.
Wyszłam z sypialni na korytarz naszego mieszkania na Ursynowie. Blok z wielkiej płyty, ściany cienkie jak papier – wszystko słychać. Zawsze śmialiśmy się z Pawłem, że nawet sąsiadka z dołu wie, kiedy się kłócimy. Teraz czułam się naga, wystawiona na widok publiczny, jakbym była jedyną osobą na świecie, która nie znała prawdy o własnym życiu.
– Coś się stało? – Paweł spojrzał na mnie z kubkiem herbaty w ręku.
– Tak – odpowiedziałam cicho. – Powiedz mi prawdę. Od jak dawna?
Zamarł. Widziałam to w jego oczach – strach, wstyd, może nawet ulgę? Przez chwilę milczał.
– Marta…
– Od jak dawna?!
Nie odpowiedział od razu. W końcu usiadł przy stole i schował twarz w dłoniach.
– Dwa lata – wyszeptał.
Dwa lata. Dwa lata życia w kłamstwie. Dwa lata spotkań za moimi plecami, ukradkowych spojrzeń na rodzinnych imprezach, wymieniania się żartami, których nie rozumiałam. Dwa lata dzielenia się moją codziennością z kobietą, którą uważałam za siostrę.
Wróciłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Słyszałam przez ścianę szloch Pawła. Chciałam krzyczeć, rzucać przedmiotami, wybiec na klatkę schodową i wykrzyczeć wszystkim sąsiadom: „Patrzcie! Zdradził mnie! Zdradziła mnie!” Ale nie mogłam. Moja córka Ola spała w swoim pokoju. Miała trzynaście lat i świat przed sobą. Nie mogłam jej tego zrobić.
Następnego dnia Magda zadzwoniła jak gdyby nigdy nic.
– Hej kochana! Wpadniesz dziś na kawę?
Nie odpowiedziałam od razu.
– Wiesz co? Nie dam rady – powiedziałam drżącym głosem.
– Wszystko w porządku?
– Nie.
Cisza po drugiej stronie była wymowniejsza niż tysiąc słów.
Przez kolejne dni żyłam jak automat. Chodziłam do pracy w urzędzie dzielnicy, odbierałam Olę ze szkoły, robiłam zakupy w Biedronce pod blokiem. Paweł spał na kanapie w salonie. Magda przestała dzwonić. Sąsiadki patrzyły na mnie dziwnie – czy już wiedziały? Czy plotki rozeszły się po klatce szybciej niż ja zdążyłam się pozbierać?
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy oknie i patrzyłam na światła bloków naprzeciwko. Każde okno to czyjeś życie – czy tam też ktoś właśnie płacze? Czy ktoś inny właśnie zdradza swoją żonę? Czy wszyscy udają?
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły wcześniej niż zwykle.
– Mamo… czy ty płakałaś?
Nie umiałam jej okłamać.
– Tak, córeczko. Płakałam.
– Czy to przez tatę?
Zamarłam. Jak ona się dowiedziała?
– Słyszałam waszą rozmowę w nocy – powiedziała cicho.
Przytuliłam ją mocno. Po raz pierwszy od wielu dni poczułam coś innego niż ból – poczułam odpowiedzialność. Musiałam być silna dla niej.
Wieczorem Paweł przyszedł do mnie do kuchni.
– Marta… Przepraszam. Wiem, że to niczego nie zmieni, ale musisz wiedzieć… To nie była twoja wina.
– A czyja? Może Magdy? Może tej klatki schodowej? Może tego miasta?
Spojrzał na mnie bezradnie.
– Po prostu… pogubiłem się. Magda była blisko…
– Ja też byłam blisko! Byliśmy rodziną!
Wybiegłam z mieszkania i zeszłam na podwórko. Noc była zimna, powietrze pachniało dymem z kominów i wilgocią betonu. Usiadłam na ławce pod blokiem i rozpłakałam się jak dziecko.
Po kilku minutach usiadła obok mnie pani Teresa z trzeciego piętra.
– Coś się stało, Martusiu?
Nie chciałam mówić, ale słowa same wypłynęły ze mnie jak rwąca rzeka.
– Zdradził mnie… z moją najlepszą przyjaciółką…
Pani Teresa pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Mój Staszek też mnie zdradził… trzydzieści lat temu. Myślałam wtedy, że świat mi się kończy. Ale potem zobaczyłam, że świat idzie dalej…
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu. Poczułam dziwną ulgę – nie byłam sama.
Kolejne tygodnie były walką o każdy dzień. Paweł wyprowadził się do wynajmowanego mieszkania na Kabatach. Magda próbowała się kontaktować – wysyłała SMS-y, zostawiała wiadomości pod drzwiami. Nie odpowiadałam.
Ola zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać z koleżankami ze szkoły, zaczęła mieć problemy z nauką. Chodziłyśmy razem do psychologa dziecięcego na Natolinie. Każda rozmowa bolała jak otwieranie świeżej rany.
W pracy szefowa zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie – spóźnienia, rozkojarzenie, łzy podczas przerwy na kawę. Koleżanki szeptały za plecami: „Podobno mąż ją zostawił…”, „A taka była zawsze uśmiechnięta…”
Któregoś dnia zadzwoniła moja mama z Radomia.
– Martusia… wróć do domu na weekend. Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego.
Pojechałyśmy z Olą pociągiem pełnym ludzi wracających do rodzinnych stron. Mama czekała na nas z rosołem i ciepłym kocem. Przez dwa dni spałam jak dziecko i po raz pierwszy od miesięcy poczułam spokój.
Po powrocie do Warszawy zaczęłam układać życie od nowa. Zaczęłyśmy z Olą chodzić na basen przy Koncertowej, zapisałyśmy się na zajęcia ceramiczne w domu kultury. Powoli wracałyśmy do siebie.
Paweł próbował wrócić – przynosił kwiaty, zostawiał listy pod drzwiami: „Proszę, wybacz mi…”, „Zrobiłem błąd…”, „Chcę być z tobą i Olą…”
Ale ja już nie byłam tą samą Martą sprzed zdrady. Nauczyłam się żyć sama ze sobą – bez niego i bez Magdy.
Czasem mijam ich razem na ulicy – wyglądają szczęśliwie, ale ja już nie czuję bólu ani zazdrości. Czuję tylko ulgę i dumę z tego, że przetrwałam najgorsze.
Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła bloków naprzeciwko. Myślę o tym wszystkim, co przeszłam i pytam siebie: Czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? A może wszyscy nosimy maski nawet przed samymi sobą?